Życie Marianny Popiełuszko


Życie ks. Jerzego Popiełuszki śledzi Pani już od wielu lat. Skąd pomysł na książkę o jego matce?

Kiedy pisałam artykuły, a później książkową biografię ks. Jerzego, zauważyłam, że w tle zawsze znajdowała się matka kapłana i że musiała ona odegrać ważną rolę w jego życiu. Gdy Mariannę Popiełuszko poznałam osobiście, okazało się, że tak rzeczywiście jest. To kobieta bardzo mądra życiowo, niesamowicie pogodna, o silnej osobowości i bardzo wierząca. Pomyślałam: czemu nie przybliżyć jej sylwetki ludziom? Wydaje mi się, że to, co ma do powiedzenia, jej filozofia życia i przekaz wiary, mogą pomóc innym. Im częściej się z nią spotykałam, tym bardziej się o tym przekonywałam. W końcu decyzja zapadła.

Jaką osobą jest Marianna Popiełuszko? Czy podczas spotkań z nią coś Panią zaskoczyło, zdziwiło?

Przede wszystkim jest bardzo otwarta na ludzi. Kiedy po raz pierwszy udałam się do jej domu w Okopach, przelewała właśnie na podwórku mleko w bańki. Gdy mnie tylko dostrzegła, natychmiast zaprosiła do domu, podała herbatę i zaczęła rozmawiać. Jej podlaska gościnność ujęła mnie. Później, w czasie wielu spotkań i rozmów na przestrzeni lat, widziałam, jak chętnie rozmawia z ludźmi, jak potrafi być duszą towarzystwa, opowiada dowcipy, żartuje. Widać, że lubi ludzi. Myślę, że po matce odziedziczył te cechy ks. Jerzy.

Niezwykła jest też wiara Marianny Popiełuszko. Jej ufność i akceptacja życia. Takiego, jakie jest w danej chwili. Po tym wszystkim, co przeżyła, potrafi powiedzieć: „Moje życie było dobre”. A że trudne? To normalne. „Bez krzyża nie można się przecież do nieba dostać. A tam dobrze, gdzie nas nie ma” – przekonuje matka ks. Jerzego.

To życie to nie tylko morderstwo syna. Przeżyła wiele, prawda?

Swoje życie małżeńskie i rodzinne rozpoczęła w czasie wojny, a więc w czasach bardzo trudnych. Jako młoda mężatka straciła dziecko – na rękach zmarła jej dwuletnia córeczka. Pod koniec wojny Rosjanie zamordowali jej młodszego brata, działacza AK, którego bardzo kochała. Później zginął ks. Jerzy, w międzyczasie zmarli jej ukochani ojciec i matka. Pochowała również młodziutką synową, która osierociła trójkę dzieci. Pani Marianna musiała zająć się ich wychowaniem, zastępując im matkę. Potem, po 60 latach dobrego małżeństwa odszedł jej mąż. Nagle zmarł też 18-letni wnuk Tomek, a niedawno na raka umarł mąż jednej z wnuczek, a wkrótce potem mąż drugiej wnuczki. Tych tragedii było naprawdę wiele, a ona nadal potrafi powiedzieć: „Moje życie było dobre. Radość i cierpienie pochodzą od Boga”. Takie słowa wypowiadają ludzie święci.

Matka przeżyła śmierć swojego dziecka – przecież to wielka tragedia… Skąd brała siłę?

Myślę, że siłę dawała i wciąż daje jej wiara. Pani Marianna sama mówi zresztą, że „tylko silna wiara może trzymać człowieka przy życiu”. Wiara pozwalała jej przetrwać trudne chwile od zawsze. Kiedy umierali bliscy, zmarły leżał w domu trzy dni, obok czuwała rodzina, modliła się. Takie oswajanie ze śmiercią na pewno jej pomagało rozumieć prawdę, że zarówno życie, jak i śmierć są darem Bożym. Śmierć nie była dla niej czymś strasznym, obcym. Nie bała się śmierci. Stąd, kiedy przyszło jej zmierzyć się ze śmiercią dziecka, potrafiła przeżywać to w świetle wiary.

Nigdy nie miała kryzysu wiary?

Twierdzi, że nie miała. Jej wiara została niejako wyssana z mlekiem matki, wyniesiona z domu rodzinnego, gdzie „wiara była zawsze silna od dziada, pradziada”. To wiara, która nie jest tylko teorią, ale autentycznym przełożeniem na życie, na codzienność. Przejawia się we wszystkim. Niedawno na przykład, podczas Mszy św. z okazji imienin ks. Popiełuszki, pani Marianna otrzymała relikwie ks. Jerzego, więc doczesne szczątki swego syna. Ktoś skomentował wtedy, że to musi być straszne: zabierać szczątki zamordowanego syna do domu. A ona odparła: „Radosne, nie straszne. Straszne to było, jak go porwali i zamordowali, a teraz to już radosne. Trzeba rozumieć, po co relikwie są potrzebne!”.

Silną wiarą i życiową mądrością zaskoczyła też grupę dziennikarzy, która udała się do niej przed beatyfikacją ks. Jerzego. Na wszystkie pytania odpowiadała jak najlepszy teolog. Gdy padło pytanie: „Czy modli się pani do ks. Jerzego?”, odparła: „Do Boga trzeba się modlić, a nie do ludzi. Ich można tylko prosić o wstawiennictwo”. Albo kiedy ktoś zapytał, czy wstawiennictwo ks. Popiełuszki jest skuteczne, odpowiedziała, że najlepiej się pomodlić i samemu sprawdzić.

Czy odpowiadała na pytania o sens cierpienia?

Pani Marianna, pytana o cierpienie, często recytuje wiersz: „Płacz na ziemi, płacz cichutko, niech cię słyszy tylko Bóg. On przy tobie jest bliziutko, łzy swe składam do Twych stóp”. Podkreśla, że każde cierpienie ma sens, jeśli odnosi się je do Boga. Jeżeli zaś ktoś cierpi i narzeka, złorzeczy, cierpienie jest jeszcze większe i wydaje się bezsensowne.

Jak wspomina swojego syna? Można powiedzieć, że to dzięki niej mamy świętego…

Zaryzykowałabym twierdzenie, że nie byłoby ks. Jerzego, jego postawy życiowej i męczeństwa, gdyby nie jego matka. To dzięki niej, jej wychowaniu, przykładowi i ogromnej sile ducha miał wewnętrzną siłę i potężną wiarę, za którą gotów był oddać swoje życie. 

Jak natomiast matka wspomina swego syna? Przede wszystkim, co ciekawe, nigdy nie mówi o nim Jurek, jak matki o dzieciach, tylko zawsze: ks. Jerzy. Z szacunkiem, pietyzmem, jak mówi się o świętych. Niekiedy wraca pamięcią do chwil, gdy jej syn był mały i jako uczeń chodził codziennie przed lekcjami 5 km przez las do kościoła. Opowiadała, jak nie lubił pracować w polu, bo wolał czytać. Jak budował ołtarzyki na stole i garnął się do modlitwy z całą rodziną: w środy do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, w piątki do Serca Pana Jezusa, w soboty do Matki Bożej Częstochowskiej, w maju – śpiewając litanię loretańską, a w październiku różaniec. Pani Marianna dobrze pamięta też święcenia kapłańskie syna. Zawsze chciała być matką księdza, jest z tego dumna. Lubiła, gdy jej syn kapłan odwiedzał rodziców w domu w Okopach. Martwiła się, gdy pod koniec życia, w latach 80 XX w., przyjeżdżał w towarzystwie kilku samochodów, które go śledziły i zawsze stały przed domem. Wtedy jeszcze więcej niż zwykle modliła się za swego syna. To też jest niezwykłe, jak wiele ona się za niego modliła.

Czy Marianna Popiełuszko wspierała wybór drogi syna, nie próbowała go powstrzymać przed angażowaniem się w politykę?

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że ks. Jerzy nie angażował się w politykę. Prowadził działalność duszpasterską, pomagał ludziom, przybliżał im wartości Ewangelii, nadając ich życiu sens, i ona o tym wiedziała. Wiele razy wspominała, że opowiadał jej, iż najbardziej cieszy się, gdy chrzci dorosłego człowieka albo spowiada kogoś po kilkunastu latach. Ona także się z tego cieszyła. Bo najważniejsze w życiu, jak twierdzi, to dać innym ludziom Boga.

Znamienne, że jako matka umiała stać z boku. Ona naprawdę „oddała” swego syna. „Nikt przecież nie ma dziecka dla siebie. Ono musi iść w świat i ma spełniać wolę Bożą” – mówiła nieraz. Niczego mu nie narzucała, nie wypytywała, a gdy został zamordowany, miała siłę powiedzieć: „Oddałam go Kościołowi i nie zabiorę go Kościołowi” – i zgodziła się, aby był pochowany w Warszawie, a nie w rodzinnych stronach. To naprawdę bardzo mądra, dojrzała kobieta, o niezwykle silnej wierze.

W pani książce „Matka świętego” dużo jest odniesień do Maryi… Ale trudno nie porównywać tych dwóch kobiet…

Przede wszystkim aspekt maryjny bardzo mocno przejawia się w duchowości pani Marianny. Ona nawet drogę mierzy na różańce, całe życie codziennie modli się na różańcu, śpiewa godzinki, litanię loretańską, darzy Maryję wielkim kultem. Po drugie – bardzo widoczne jest w życiu Marianny Popiełuszko podobieństwo do postawy Matki Bożej wobec tego, co ją spotyka. Jako matka uczestniczy w drodze krzyżowej syna, musiała patrzeć na jego zmaltretowane ciało, identyfikować je. Przy tym wszystkim zgadzała się na wolę Bożą. Bieg zdarzeń tłumaczyła sobie wiarą. Wiedziała, że nie musi wszystkiego rozumieć, ale skoro coś się dzieje, znaczy, że ma sens. W tym tkwi wielkość i siła Marianny Popiełuszko i przykład jej niezłomnej wiary.

O Mariannie Popiełuszko nie jest zbyt głośno, nie zabiega o żadne wywiady?

To bardzo skromna kobieta, mieszka prosto, zwyczajnie, na podlaskiej wsi niedaleko Białegostoku, w zwykłym domu, tym samym zresztą, w którym urodziła ks. Jerzego. Nigdy nie szukała sławy i popularności, wręcz przeciwnie: unikała publicznych wystąpień, wywiadów. Ale jest bardzo kobieca. Pamiętam, jak kiedyś synowa chciała jej zawiązać chustkę na głowie, pani Marianna oznajmiła z uśmiechem: „Sama zawiążę, bo wtedy będzie ładnie, tak jak ja chcę”. A gdy nuncjusz apostolski, abp Celestino Migliore zapytał ją niedawno, ile ma lat, odpowiedziała: „Tyle mam lat, ile zim!”. I dodała po chwili ze śmiechem: „Jeszcze za mąż będę chciała iść i narzeczony mnie nie zechce, jak powiem, ile mam lat”!

Dziękuję za rozmowę.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *