– Wiesz – przyleciała z nowiną – że się Marcinkiewicz rozwodzi? Pewnie, że wiedziałam. Co to, tabloidów nie oglądam? Uszy mam na newsy ze świata zatkane? Nawet się przed kioskiem wczoraj zatrzymałam, żeby z reklamówki jednej gazety co najważniejsze wyczytać. A najważniejszy na całej pierwszej stronie był rozwód ekspremiera.
– Ale pojechał swojej rodzinie, co? – jakoś tak młodzieżowo szwagierka mnie zapytała. Zgodziłam się z nią od razu. Jak nigdy. Po chwili zastanowienia postanowiłam jednak okazać się osobą tolerancyjną, czyli nowoczesną i mówię:
– Ale właściwie to nic się tak bardzo nie stało. Rozwodzi się, to rozwodzi. Nie pierwszy on i nie ostatni przecież. Prezydent Sarkozy na przykład – popisałam się wiedzą.
Popatrzyła Jadźka na mnie jak na kosmitę jakiego.
– Pozwolisz, że jednak raczej zaprotestuję – zaprotestowała nie tyle raczej, co zdecydowanie. – On taki miły był, taki ułożony, taki…
– Zdrajca – dokończyłam za nią.
– W każdym razie wyglądał na akuratnego. Kto by się spodziewał?!
Pokręciła Jadźka głową w lewo-prawo, lewo-prawo i zasępiła się.
– Młodszą sobie znalazł. Obcy świat i pieniądze demoralizują i psują człowieka – wyraziła refleksję.
– No – po raz drugi się z Jadźką zgodziłam. – Wydobywają na wierzch jądro ciemności – dodałam uczenie i zaraz wyjaśniłam: – Czyli takie głęboko ukryte pokłady zła, które się w człowieku ujawniają, jak nie ma nad nim kontroli.
Zasępiła się Jadźka już teraz jak nie wiem.
– To i w moim Staśku też się pewnie ujawnią.
Nic nie mówię, że u Staśka to już się parę razy co najmniej ujawniły, bo co jątrzyć będę. Jaka by nie była, ale zawsze rodzina. Więc pytam tylko Jadźkę, dlaczego właśnie teraz musi to nastąpić.
– Do Irlandii Stasiek z roboty ma jechać.
– Przecież tam z roboty zwalniają – mówię, bo słyszałam od innych.
– No widzisz – martwi się Jadźka. – A Staśka akurat przyjęli. I jeszcze trzech jego kolegów też.
Trochę się obrażam, bo żeby nie rozwód Marcinkiewicza, to pewnie bym się o Staśkowym wyjeździe tak szybko nie dowiedziała. Zołzowata jednak ta Jadźka.
– On dopiero pod koniec lutego ma jechać – usprawiedliwia się szwagierka z tak nierychłego powiadomienia mnie. – A jak nie pojedzie, to jakieś tam konsekwencje go mogą w pracy spotkać. Chyba żeby zachorował, to wtedy nie.
– No to może zachoruje – rzucam optymistyczne, ale kuzynka nie podziela moich wobec Staśka nadziei.- Zima jest – ciągnę w dobrej wierze. – Każdego może napotkać jakieś przeziębienie.
Nie podejmuje Jadźka ze mną tematu, tylko ubiera się i strapiona wychodzi. Nawet nie wiem, jak by ją pocieszyć. Że niby Irlandia nie Londyn, a Stasiek nie Marcinkiewicz? Złe ani tu, ani tam nie śpi. Naprawdę mi jej żal.
PS Z ostatniej chwili: Stasiek potknął się na niewytartej podłodze w łazience. Ma albo pryśniętą, albo odpryśniętą kość lewej ręki. Dokładnie jeszcze nie wiem. W każdym razie założyli mu gips. Na razie na 6 tygodni.