Praca „Przydrożny krzyż – milczący świadek wiary”, którą Pani napisała, dokumentuje wydarzenia sprzed blisko 50 lat. Czy było to trudne zadanie?
Zmobilizowało mnie hasło rzucone przez ks. bp. Zbigniewa Kiernikowskiego, który w liście – odczytywanym w kościołach naszej diecezji w Wielkim Poście – mówił o ataku na symbole religijne i potrzebie zatroszczenia się o krzyże i kapliczki. Praca, którą przygotowałam na konkurs, dotyczy krzyża, który w 1966 r. jako Pomnik Tysiąclecia postawił mój tata Józef Sokołowski, przyznał się do niego i poniósł wielkie konsekwencje, m.in. zlikwidowane miało być nasze gospodarstwo. Namawiałam do opisania tej historii moją córkę, polonistkę, jednak ona stwierdziła, że praca napisana przeze mnie – świadka tych wydarzeń – będzie prawdziwsza. W 1966 r. miałam siedem lat. To, co działo się po postawieniu tego krzyża, jako dziecko mocno przeżyłam, wręcz odchorowałam, bardzo się w sobie zamknęłam. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że było to najsilniejsze przeżycie w okresie dzieciństwa.
W jakich okolicznościach Pani tata postawił ten krzyż?
W naszej parafii odbywały się wówczas misje święte, podczas których padło hasło: „Na Tysiąclecie odnowić stare krzyże – symbole wiary w przestrzeni publicznej”. Podchwyciło je kilkunastu mieszkańców Horodyszcza, którzy ustawili wówczas cztery krzyże. Jeden z nich, wzniesiony przez Józefa Sokołowskiego, stanął 1,5 km za wsią, na rozstaju dróg. Nie spodobało się to ówczesnym władzom. Mojego tatę wielokrotnie przesłuchiwano, zastraszano, nakładano na niego kary pieniężne i zabierano sprzęt rolniczy. Chodziło o to, żeby go zastraszyć i zmusić do usunięcia tego krzyża. Nigdy się nie ugiął.
Mój tata nie dbał o pieniądze. Całe życie bezinteresownie pracował na rzecz Kościoła, ale nigdy nie wziął za swoją pracę ani złotówki. Społecznie udzielał się w Ochotniczej Straży Pożarnej. 21 lat temu przekazał mi gospodarstwo. W moje ręce trafiły też wszystkie dokumenty związane ze „śledztwem” w sprawie krzyża. Nie chciał o tym mówić, wracać do tych wydarzeń, bo zawsze to temat bardzo bolesny. Ja też nigdy o nie nie pytałam. Pracę przygotowałam opierając się m.in. na rękopisach taty. Te notatki, robione ołówkiem, czasami dość nieporadnie, mają wielką wartość – nie tylko sentymentalną, ale przede wszystkim historyczną. Są świadectwem walki komunistycznej władzy z symbolami naszej wiary. Nie pisałam tego opracowania dla nagrody. Chciałam utrwalić historię tego krzyża.
Czy przyglądanie się jego losom pozwoliło Pani dotrzeć do nieznanych wcześniej informacji?
Jego historię zaczęłam zgłębiać, kiedy w trakcie renowacji znalazłam wyryte na nim nazwisko Marek Diadik. Na podstawie rozmów z sąsiadami – choć nie wszyscy pamiętający dawniejsze czasy chcieli rozmawiać, ponieważ tak strasznie odczuli represje – dowiedziałam się, że ten krzyż znajdował się przez wiele lat na podwórku moich dziadków Marianny i Mikołaja Sokołowskich. Zrobił go człowiek, którego syn zginął w Oświęcimiu – może właśnie z myślą o nim, potem sprzedał gospodarstwo, a krzyż został na posesji rodziców mego taty. Przy tym betonowym krzyżu, chociaż nie był jeszcze poświęcony, moja babcia modliła się z dziećmi swoimi i dziećmi sąsiadów; także dzisiaj niektórzy mieszkańcy Horodyszcza wspominają, że to ona nauczyła je Litanii Loretańskiej i pieśni „Kto się w opiekę odda Panu swemu…”. Właśnie ten krzyż, mający 2,5 m wysokości, mój ojciec ustawił w 1966 r. za wsią, o 2.00 w nocy. Pomagał mu jego bratanek, ale kiedy zaczęły się przesłuchania, tata całą winę wziął na siebie. Początkowo, pytany dwa razy, czy to on postawił krzyż, zaprzeczył. Kiedy zapytano trzeci raz, przypomniały mu się słowa Jezusa o zaparciu się św. Piotra. Odpowiedział wtedy: „Postawiłem. Nie usunę”. Pogrożono mu: „Usuniesz. Jeśli nie, to zniszczymy ci gospodarstwo”. Wtedy stwierdził: „To kupię wózek i będę jeździł jak Drzymała”.
Przez wiele lat zastanawiałam się również, dlaczego mój ojciec zamieścił na krzyżu napis „Ciebie, Boga, wysławiamy”. W dokumentach pozostawionych przez tatę znalazłam dwie karty z Jasnej Góry. Na jednej z nich jest napis: „Moc pozdrowień ze szczytu Jasnej Góry przesyła ojciec”. Na tej pielgrzymce był 3 maja 1966 r. – wziął udział w głównych uroczystościach obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Na drugiej, będącej zdjęciem, widać dekorację ołtarza z napisem „Te Deum Laudanum” i portret nieobecnego na uroczystościach milenijnych Pawła VI, na którego przyjazd nie zgodziły się wówczas władze komunistyczne. Być może ten wyjazd do Częstochowy stał się dla niego inspiracją.
Mottem swojej pracy uczyniła Pani słowa Jana Pawła II „Nie wstydźcie się krzyża, brońcie krzyża, niech przypomni kim jesteśmy i dokąd zmierzamy”…
Zamieściłam w niej również wypowiedź Benedykta XVI: „Chrystusa możemy odnaleźć na drogach, bowiem na nich znajduje się krzyż, który wskazuje drogę na skrzyżowaniach. Ten krzyż to najwyższy znak miłości aż do końca. Jest on darem i przebaczeniem. Dlatego też powinien być gwiazdą przewodnią w nocy czasów”.
To trudne wyznanie, ale przez wiele lat bałam się do tego „naszego” krzyża podejść. Opiekowała się nim głównie moja siostra. Ja, zbliżając się do niego, musiałam się rozejrzeć, czy nikt mnie nie widzi, tak jak kiedyś. Rok temu, w 45 rocznicę postawienia go, uznałam jednak, że muszę się z tym problemem zmierzyć. Konieczna była renowacja, ponieważ krzyż był pęknięty u podstawy. Został zdjęty, odczyszczony. Trzeba było na nowo zrobić głęboki wykop i usunąć korzenie drzew.
W Wielki Piątek, 22 kwietnia 2011 r., w obecności rodziny pomnik po renowacji został ponownie poświęcony przez księdza proboszcza. Dokładnie po upływie 45 lat od ustawienia go wśród horodyskich pól, przebaczyłam wszystkim, którzy przyczynili się do tych represji, jakim poddana była moja rodzina, i zamówiłam Mszę św. Została ona odprawiona we wrześniu 2011 r., w uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego „O Boże Miłosierdzie dla tych, którzy w przeszłości nie mieli szacunku do krzyża”.
Dziękuję za rozmowę.
Konkurs z krzyżem w tle
Krzyż powinien łączyć, a nie dzielić – słowa usłyszane kilkakrotnie w rozmowach z uczestnikami konkursu „Złączyć swoje życie z Ukrzyżowanym” padły w różnym kontekście. Potwierdzają jednak, że ten zewnętrzny przejaw naszej religijności, jakim jest troska o znaki i symbole religijne, ma zwykle swoje źródło w głębokiej, żarliwej wierze.
– Obecność znaków i symboli religijnych oraz ich stan materialny, będący wyrazem naszej troski o nie, jest okazją do refleksji nad dawaniem świadectwa wiary – słowa bp. Zbigniewa Kiernikowskiego, stanowiące zaproszenie do udziału w konkursie „Złączyć swoje życie z Ukrzyżowanym” adresowane do diecezjan, nie pozostały bez echa. – Moim zdaniem konkurs zachęcił dorosłych i młodzież do twórczości artystycznej i literackiej, jak też do podjęcia refleksji nad symbolami naszej wiary, historią i tradycją, a także przyczynił się do promocji regionu – podsumowuje ks. Mateusz Czubak, wicedyrektor Wydziału Duszpasterskiego siedleckiej kurii diecezjalnej, przewodniczący pracom jury konkursowego. W jego skład weszli też: ks. prałat Bernard Błoński, ks. Paweł Siedlanowski, ks. Michał Wawerski, s. Małgorzata Maksymiuk, Anna Kowal, Dorota Pikula, Ilona Trojnar oraz Paweł Komorowski.
Łącznie na konkurs wpłynęło 237 prac: 18 zawierało dokumentację potwierdzającą odrestaurowanie krzyża lub kapliczki, 148 zakwalifikowano jako artystyczne, 71 jako literackie.
W opinii ks. Pawła Siedlanowskiego, dyrektora Katolickiej Szkoły Podstawowej i Katolickiego Gimnazjum w Siedlcach, oceniającego prace literackie, duża rozpiętość wiekowa uczestników konkursu i wysoka jakość merytoryczna opracowań sprawiła, że niełatwo było wyłonić laureatów. – Najwartościowsze są oczywiście prac przygotowane z serca, związane z osobistymi przeżyciami. Zawarta w nich jest nierzadko historia wielu pokoleń. Mają one charakter świadectwa – okazuje się, że często ten krzyż, postawiony przez pradziadków, może przez dziadków, zrósł się historią całej rodziny – podkreśla ks. P. Siedlanowski. – Część prac ma charakter dokumentacyjny – zawierają one historię krzyży czy kapliczek w całej parafii; nie powielają przy tym znanych już opisów, ale stanowią owoc indywidualnych poszukiwań. Dlatego można je nazwać opracowaniami monograficznymi. Co ciekawe, niektóre z prac wykonywał zespół osób, np. uczniowie danej klasy – podkreśla.