Pasję podróżniczą dzieli razem z mężem i znajomymi. Zanim jednak na dobre zaczęła odwiedzać odległe zakątki świata, przez wiele lat pracowała jako geodeta w bialskim magistracie. – Wędrowanie, z racji zawodu, mam we krwi. Najpierw wspólnie z dziećmi podróżowaliśmy po Polsce. W każde wakacje odwiedzaliśmy inne regiony naszego kraju. Wszędzie jeździliśmy maluchem z przyczepką. Kiedy otwarto granice, zaczęliśmy wyjeżdżać coraz dalej – mówi E. Pyrka.
Dziś jest już na emeryturze. W ostatnich latach zwiedziła Peru i Boliwię, RPA, Indie, Nepal, Chiny z Tybetem, Laos, Wietnam, Kambodżę i Islandię. Z koleżankami jeździła także na kilkudniowe wypady do Barcelony i na Sycylię. W tym roku planują wyjazd do Amsterdamu.
Syn numer trzy
– Decydując się na egzotyczną wyprawę, szukamy z mężem ciekawych krajów, w których można zobaczyć wiele interesujących miejsc. Podróżujemy z biurami podróży. Samodzielne wyprawy wymagają znajomości języków obcych, a z tym u nas krucho. Organizator zapewnia też noclegi i wyżywienie. Dzięki temu możemy skupić się na samym zwiedzaniu. Przygotowując się do wyjazdu studiujemy przewodniki i książki, dotyczące kraju, który mamy odwiedzić. Zwracamy uwagę na program wycieczki i na przewodników, którzy mają kierować wyprawą – tłumaczy pani Elżbieta.
W jej ekwipunku nigdy nie może zabraknąć aparatu fotograficznego. Moja rozmówczyni fotografuje dosłownie wszystko: ludzi, krajobrazy i zabytki.
– Podczas wycieczek mamy tzw. czas wolny. Idziemy wtedy „na miasto”. Podczas takich momentów staram się uchwycić codzienne życie mieszkańców danego kraju. W programie zawsze przewidziane jest odwiedzanie kilku wiosek, znajdujących się na tracie wycieczki. Tak było m.in. podczas pobytu w Laosie, Kambodży i Wietnamie. Takie wizyty dają nam obraz życia tamtejszej ludności – wspomina.
Po pierwszej dalekiej wyprawie razem mężem zapisała się na trzyletni kurs języka angielskiego. – Bez znajomości języka jesteśmy ślepi i głusi. Na kursie poznaliśmy podstawy i dzięki temu możemy porozumieć się np. z przewodnikami. Z takich rozmów dowiadujemy się o różnych drobnych ciekawostkach, o których nie da się przeczytać w książkach. Oprowadzający nas po Kambodży mężczyzna powiedział nam np. o tym, że w tamtejszych wsiach, gdzie rodziny są wielodzietne, nikt nie nadaje dzieciom imion. Maluchy są numerowane. Tamten człowiek wyznał nam: „jestem synem numer trzy” – tłumaczy Elżbieta Pyrka.
Po wodzie i na ulicach
Podróże kształcą i obfitują we wrażenia, które zapadają w pamięci na bardzo długo. – Przygodą życia był m.in. rafting po Zambezi. Nad Wodospady Wiktorii przylecieliśmy samolotem. Spływ pontonami kanionem rzeki trwał cały dzień. W południe kilka grup zrezygnowało. My wytrwaliśmy do końca, z czego jestem bardzo dumna. Ściany kanionu, w którym płynie Zambezi, mają po 200-300 metrów wysokości. Każdy uczestnik przed startem musiał podpisać „cyrograf”, że wypływa na własną odpowiedzialność. Aby wziąć udział w takim spływie, nie można bać się wody. Silne fale wyrywają ludzi z pontonu, dlatego wszyscy musieli założyć ochronne kaski i kamizelki ratunkowe. Na każdym z progów skalnych byliśmy zalewani wodą razem z pontonem. To były niesamowite przeżycia – opowiada moja rozmówczyni.
Przyznaje, że jest pod wrażeniem tego, co zobaczyła w Chinach. Zabytki sprzed tysięcy lat, niesamowite tarasy ryżowe w górach; bajkowe krajobrazy rzeki Li, którą wielokrotnie malowali chińscy artyści, szanghajskie autostrady, szybkie pociągi i ogólna czystość panująca na ulicach zostaną w jej pamięci na dość długo. Inaczej było w Indiach. Na tamtejszych ulicach widziała mnóstwo żebraków i kalek. Tybet zauroczył ją swoimi świątyniami. – Tam ludzie żyją duchem, a nie dążeniem do zdobywania coraz większej mamony. Podobnie jest w Laosie. W tamtych stronach liczy się „być”, a nie „mieć”- podkreśla pani Elżbieta.
Egzotyczne przysmaki
Podczas wypraw zawsze próbuje przysmaków egzotycznej kuchni. W Laosie mogli skosztować chipsów z pająka ptasznika. Delektowali się również wódką wężową, czyli bimbrem z ryżu, którym zalewa się jadowite węże. W RPA próbowali steku z antylopy i mięso krokodyla.
W egzotycznym menu dominowały też owoce morza i różnorodne zioła. – W Wietnamie zasmakowaliśmy w zupie pho. To rosołek z makaronem ryżowym z dodatkiem kurczaka lub wieprzowiny i mnóstwem ziół. Każdy dostawał dwie miski, w jednej był rosół, a w drugiej zioła, którymi trzeba było go przegryzać. Podczas zwiedzania wschodniej Turcji próbowaliśmy tamtejszych kebabów. Stwierdziliśmy, że znacznie różnią się od tych, które są sprzedawane w polskich budkach. Do kebabów również serwuje się zioła – tłumaczy bialczanka.
Bagaż wspomnień
Każda podróż obfituje w nowe wrażenia. Po powrocie pozostaje też mnóstwo fotografii. Jej znajomi domagali się, by je pokazała; prosili, by podzieliła się wrażeniami ze swoich wypraw. Dla najbliższych przyjaciół urządza więc spotkania, podczas których opowiada o zwiedzanych krajach. Do tej pory zorganizowała już wieczór chiński, indyjski, afrykański, a ostatnio wietnamski. Dla znajomych z pracy urządza spotkania w pubach i bibliotekach. Robi wtedy pokaz slajdów i opowiada o tym, co sama zobaczyła. Na prezentacje przychodzi coraz więcej osób. – Jestem zapraszana także do liceów. Dzięki takim spotkaniom przybliżam młodym jakiś konkretny kraj, staram się rozbudzać chęć do nauki języków obcych i poszerzyć ich wiedzę o świecie – mówi E. Pyrka.
Z aparatem na szyi
Pasja fotograficzna pani Elżbiety na dobre narodziła się wraz z pierwszymi podróżami. – Chciałam dokumentować to, co zwiedzałam. Pierwsze zdjęcia wywoływałam sama. Ciemnię zorganizowałam w łazience. Zamiłowanie do fotografii łączyło się z kierunkiem moich studiów. Podczas zgłębiania wiedzy kartograficznej, miałam także zajęcia z fotografii. Tam uzyskałam podstawy tej sztuki. Potem przyszedł czas na podróże. Znajomi namawiali mnie, bym pochwaliła się swoimi zdjęciami. W pewnym momencie zetknęłam się z Fotoklubem Podlaskim, który skupia pasjonatów fotografii. Należą do niego nie tylko zawodowcy, ale i amatorzy. Jeździmy razem na plenery i bierzemy udział w warsztatach fotograficznych. Organizujemy także wystawy poplenerowe – tłumaczy.
Pani Elżbieta uwiecznia jednak nie tylko egzotyczne krajobrazy. Latem często wybiera się na rowerowe wycieczki po Podlasiu. W drogę zawsze wyrusza z aparatem. Dokumentuje życie na wsi, ciekawe zakątki i napotkanych ludzi. – Inspirują mnie nie tylko zagraniczne kraje. W obce strony wyjeżdżam raz na rok, lub raz na dwa lata, a przecież to, co dzieje się dookoła nas jest również bardzo ciekawe. Piękne okolice mamy w zasięgu ręki – twierdzi.
Jej najnowszym osiągnięciem jest wystawa „Podlaskie pejzaże”. W najbliższym czasie ekspozycję będzie można oglądać w siedleckiej „Kochanówce”. Wernisaż odbędzie się 5 kwietnia. Początek imprezy przewidziano na 17.30.
Wyznaczyć priorytety
Podróżowanie to wymagająca pasja. Aby poznawać bliższe i dalsze strony trzeba mieć dobre zdrowie i kondycję. Pani Elżbieta wie, co mówi. Bez odpowiedniego przygotowania nie byłaby np. w stanie chodzić po górach. Wędrując po Andach w Peru, weszła na wysokość 5 tys. metrów nad poziomem morza. Aby zachować sprawność sporo chodzi i jeździ rowerem.
– Drugim ważnym czynnikiem jest znalezienie sobie priorytetów. Jedni zbierają na lepsze meble, drudzy na willę, a jeszcze inni na samochód. My żyjemy w małym mieszkanku w bloku i od wielu lat mamy to samo auto. Prawie wszystkie pieniądze odkładamy na podróże. Taki mamy priorytet. Tkwi w nas zaciekawienie światem. Oboje z mężem jesteśmy wierni twierdzeniu, że lepiej jest „być” niż „mieć” – wyjaśnia pani Elżbieta.
Może na Wschód…?
Podróżniczą pasją państwo Pyrkowie zarazili także swojego syna, który wybierając się do środkowej Afryki, razem z żoną zapisał się na kurs języka suahili. Wszystko po to, by na miejscu móc porozumieć się z tubylcami. Potem wspólnie z półrocznym synem podróżowali po Gruzji. – Poznawali ten kraj razem ze swoim dzieckiem. Wrócili zachwyceni. Na miejscu zetknęli się z dziennikarzem, który napisał o nich artykuł. Ich synka nazwano w nim najmłodszym podróżnikiem po Gruzji – opowiada moja rozmówczyni. Przytacza też okoliczności niezwykłego rodzinnego spotkania, do którego doszło na drugim końcu świata. – Po skończeniu studiów syn wybrał się ze swoją dziewczyną (a obecną żoną) na trzymiesięczną podróż dookoła świata. My byliśmy w tym czasie w Peru. Korzystając z internetu, umówiliśmy się na spotkanie w małym miasteczku nad jeziorem Titicaca – wspomina z uśmiechem E. Pyrka. To spotkanie pozostanie w jej pamięci na zawsze.
Moja rozmówczyni potwierdza, że w czasie swoich podróży bywała też w zakątkach ściśle związanych z chrześcijaństwem. Wędrując po wschodniej Turcji byli w miejscu, w którym powstała pierwsza gmina chrześcijańska. Zwiedzili też kościół, w którym swoje kazania wygłaszali św. Piotr i św. Paweł. Niezapomnianym przeżyciem nazywają odwiedziny w armeńskich kościołach.
– Wspólnie z mężem uznaliśmy, że nie zrezygnujemy z dalekich wypraw, dopóki będzie dopisywało nam zdrowie. Kiedy staniemy się trochę starsi, zaczniemy zwiedzać Europę – podsumowuje.
Na ten rok państwo Pyrkowie nie planują już większych wyjazdów. Nie mają też skrystalizowanych pomysłów, co do dalszych wycieczek. Po głowie chodzi im jednak wyprawa nad Bajkał bądź na Sri Lankę…