Przecież pokuta i nawrócenie ściśle wiążą się z prawdą o naszym grzechu, o naszym uwikłaniu w zło, o naszym upadku. To nic innego, jak ludzki grzech – mój grzech – jest przyczyną męki Jezusa. Męki podjętej dobrowolnie, z miłości, dla mojego zbawienia – ale to w niczym nie ujmuje powagi, a wręcz grozy tej sytuacji: oto moje grzechy są przyczyną czyjejś śmierci. Rozumiał to dobrze św. Ignacy Loyola, który w trzecim tygodniu Ćwiczeń Duchowych, poświęconym właśnie rozważaniu męki Jezusa, każe rekolektantowi prosić „o boleść, współczucie i zawstydzenie, że z powodu mych grzechów Pan idzie na mękę” (ĆD, 193).
Po co rozważać Mękę Pańską?
Czy takie podejście przypadkiem nie jest jakimś duchowym masochizmem, wikłaniem się w nieuzasadnione poczucie winy (jak może nam zarzucić co bardziej „nowocześnie” nastawiony psycholog)? Otóż nie. Rozważanie męki Jezusa ma prowadzić najpierw do poznania prawdy o mnie, o mojej sytuacji życiowej. A poznanie tej prawdy jest podstawowym warunkiem uzdrowienia – zarówno na polu duchowości, jak i psychologii. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32) – mówi Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli. Ta prawda o mnie – to prawda o moim grzechu i upadku, ale także o jego duchowych konsekwencjach. Żyjąc na co dzień, nie do końca zdajemy sobie sprawę z grozy grzechu – z tego, jak wielkim jest on nieszczęściem i tragedią dla człowieka. Wręcz przeciwnie, doświadczenie życiowe pokazuje, że grzech czasem niesie ze sobą określone profity – tak materialne, jak i społeczne. Tymczasem obraz Syna Bożego, który pozwolił wyniszczyć się całkowicie; który pozwolił się związać, wtrącić do więzienia, ubiczować i przybić do krzyża – pokazuje prawdziwą istotę i naturę grzechu, jest obrazem tego, co grzech robi z moją duszą. Zakrwawione oblicze Chrystusa w cierniowej koronie pokazuje, jak grzech szpeci i zniekształca to, co najpiękniejsze we mnie: godność dziecka Bożego, którą otrzymałem na chrzcie świętym. „W nieszczęściu, upokorzeniu i zranieniu Syna Bożego winniśmy dostrzegać nasze nieszczęście, upokorzenie i zranienie grzechem cudzym i własnym. Męka i śmierć Jezusa ma być dla nas zwierciadłem, w którym poznamy naszą dramatyczną sytuację; ma być również siłą w naszym dążeniu do wolności, jaką ofiaruje nam Bóg w swoim ukrzyżowanym Synu” – pisze o. Józef Augustyn. A zatem rozważanie męki Jezusa wpisuje się świetnie w wielkopostne wezwania do nawrócenia. Tylko wtedy, kiedy zdam sobie sprawę z własnej choroby, kiedy przestanę jej zaprzeczać, będę w stanie zdecydować się na kurację: na wizytę u lekarza i sięgnięcie po lekarstwo. Bo Jezus nie przypomina nam trudnej prawdy o grzechu i jego skutkach po to, by nas zdołować i poniżyć – ale aby wyzwolić i uzdrowić poprzez swoje niezgłębione miłosierdzie.
Źródło łask
Rozważanie Męki Pańskiej to także nieprzebrane źródło łask. Wielu świętych odznaczało się ogromnym nabożeństwem do męki Chrystusa. Nie mówię tu tylko o tych, którzy otrzymali dar stygmatów – czyli widzialnych pięciu ran – na wzór ran Chrystusowych. Także ci, którzy realizowali swoje powołanie do świętości w inny sposób, niejednokrotnie wskazywali rozważanie cierpień naszego Zbawiciela jako drogę do duchowej doskonałości.
Wiele miejsca rozważaniu tego zbawczego wydarzenia poświęca w swym Dzienniczku św. s. Faustyna. „Jezus mi powiedział, że najwięcej Mu się przypodobam przez rozważanie Jego Bolesnej Męki i przez to rozważanie wiele światła spływa na duszę moją. Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa Mękę Jezusa” – czytamy w nim między innymi (Dz 267). Zaś w innym miejscu pisze o słyszanym w duszy głosie Zbawiciela: „Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej Męki, większą zasługę ma, aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie Moich bolesnych Ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia wielką radość” (Dz 369).
Czcicielem Męki Pańskiej był także – o czym mało się mówi – św. Wincenty Pallotti, założyciel Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego. W sposób szczególny umiłował on Nabożeństwo do Pięciu Ran Chrystusa oraz do Przenajdroższej Krwi Chrystusa.
Z kolei św. Josemaría Escrivá de Balaguer, założyciel Opus Dei, zalecał: „Czy chcesz towarzyszyć Panu Jezusowi z bliska, z bardzo bliska? Otwórz Świętą Ewangelię i czytaj opis Męki Pańskiej. Ale nie tylko czytaj, lecz przeżywaj. Różnica jest wielka. Czytać tylko – znaczy wspominać rzecz minioną; przeżywać – być obecnym podczas wydarzeń, które się dzieją tu i teraz, być uczestnikiem tych wydarzeń. A więc pozwól, żeby twoje serce otworzyło się i towarzyszyło Panu” (św. Josemaría Escrivá, Droga Krzyżowa 9,3). JAK OWOCNIE PRZEŻYĆ WIELKI POST?
Ks. Andrzej Adamski, asystent kościelny „Echa Katolickiego”
Męka Jezusa w moim życiu
Słowa św. Josemaríi Escrivy są zachętą, a jednocześnie wskazówką, w jakim kierunku powinno pójść rozważanie cierpień Jezusa. Istnieje tu jednak pewne niebezpieczeństwo. Chodzi o to, że w rozważaniu tym można zatrzymać się wyłącznie na poziomie płytkich (choć może czasem bardzo intensywnych) wzruszeń i odczuwanej litości, która jednak nie przekłada się na życiowy konkret. Można więc ronić łzy nad bólem, który czuje Chrystus – ale nie widzieć związku tego faktu z własnym życiem, z moimi konkretnymi decyzjami. Łatwo też skupiać się na tych, którzy zadają Jezusowi bój – Judasz, faryzeusze, oprawcy, nawet grzesznicy – ale zawsze będą to jacyś „inni”, nigdy ja sam! Stąd już tylko krok do postawy faryzeizmu, pychy, zaślepienia duchowego… i szansa na wielki duchowy rozwój, jaką niesie rozważanie Męki Pańskiej, może zostać zmarnowana.
„W rozważaniu męki i śmierci Jezusa nie chodzi jedynie o rozważanie historycznego posłuszeństwa Ojcu, historycznych wydarzeń, które miały miejsce dwa tysiące lat temu. Rozważanie historycznej męki Jezusa pozwala jednocześnie odkrywać mękę i śmierć Jezusa, która nieustannie uobecnia się w całej ludzkości, w każdym człowieku, w każdym z nas” – pisze o. Józef Augustyn. W jaki sposób to się dokonuje? Otóż spojrzenie na krzyż Jezusa uświadamia nam, że Bóg nie jest gwarantem naszego szczęścia i bezpieczeństwa; że cierpienie – czasem zupełnie niezasłużone – może któregoś dnia dotknąć mnie lub moich bliskich. Co wtedy? Bardzo często odpowiedzią jest bunt: przecież starałem się być dobrym chrześcijaninem, modliłem się, chodziłem do kościoła, posyłałem dzieci na religię… Dlaczego Bóg nie okazał mi swojej wdzięczności i zesłał na mnie cierpienie?
Bez odniesienia do krzyża i śmierci Jezusa Chrystusa nie jest możliwa pełna odpowiedź na to pytanie. Wobec cierpienia ludzkiego słowa pociechy stają się płytkie i często bezsensowne. Tylko ktoś, kto cierpi podobnie lub bardziej, jest w stanie zrozumieć cierpienie innej osoby. Chrystus, który poniósł najbardziej niesprawiedliwe w dziejach świata cierpienie i śmierć, jest odpowiedzią na nasz ból, ale także na nasz bunt w chwili doświadczenia. „On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie” – pisze św. Piotr (1 Pt 2,23). Niech ten obraz Chrystusa cierpiącego będzie dla nas źródłem siły i pokory w tych wszystkich chwilach, gdy jesteśmy niesłusznie osądzeni, obmawiani, poniżani; gdy dotyka nas cierpienie, którego po ludzku nie można pojąć. „Upał serca mego chłodzę, gdy w przepaść Męki Twej wchodzę”…