Każdego roku, już od 20 lat, grupa norweskich wolontariuszy przyjeżdża do Ośrodka, by spotkać się z jego podopiecznymi. To dzieci specjalnej troski z niewielkimi upośledzeniami intelektualnymi. Może trochę gorzej funkcjonują w szkole, ale potrzeba im więcej miłości i tej miłości dają z siebie więcej. Dlatego każda wizyta dobrodziejów sprawia, że czują się ważne i potrzebne. Myślą o niej już kilka miesięcy wcześniej, przygotowując program artystyczny i samodzielnie wykonane pamiątki. – W tym roku goście przybyli 19 września, dlatego ten dzień był norweskim w Ośrodku. Podczas takich spotkań dowiadujemy się wielu rzeczy na temat innych krajów, ludzi tam żyjących, a przede wszystkim, jak dzielić się z drugim człowiekiem miłością. Jak kontynuować coś dobrego w naszym życiu i jak pomagać innym – powiedziała Katarzyna Gągała, dyrektor Ośrodka.
Tak widocznie chciał los
Wszystko zaczęło się 20 lat temu. Jedna z mieszkanek Wilgi wyszła za mąż za Norwega, którego matka zajmowała się ruchem społecznym wspierającym ludzi potrzebujących. Panie uznały, że można byłoby rozszerzyć dobroczynną działalność o placówkę w Polsce. Po konsultacjach z ojcem mieszkanki Wilgi wybrały SOSW w Trzciance. – Przyjeżdżają co roku, z odzieżą i żywnością kupowanymi najczęściej w Polsce, bo dewizowy przelicznik jest korzystniejszy. Przede wszystkim zaś obdarzają nas swoją życzliwością, sympatią i ciepełkiem. Bardzo lubimy te wizyty, głównie z tego powodu – dodała pani Barbara, nauczycielka. – Pani Elza, która zaczynała to dzieło, na początku roku zmarła. Wcześniej przyjeżdżała nawet o kulach, po wielu operacjach. Kiedy zaniemogła, córka przejęła pałeczkę i od 3 lat przyjeżdża sama. To, co niosą nam ci państwo, to więcej niż to, co dostajemy w formie darów: jedzenia czy produktów, które możemy założyć na siebie. Tego nie da się opowiedzieć słowami. To trzeba zobaczyć, a nade wszystko przeżyć – dorzuciła wzruszona dyrektorka.
Gorące serca
– To inicjatywa absolutnie prywatna, zrodzona w sercu mamy. Panie, które uczestniczą w tym projekcie, dziergają skarpety i swetry. Przez cały rok sprzedają je i za zarobione w ten sposób pieniądze finansują wyjazd do Polski, by dzielić się tym z niepełnosprawnymi dziećmi. Od samego początku towarzyszy nam 2 kierowców, Torlnef i Arne, którzy w swoim wolnym czasie nieodpłatnie poświęcają ponad tydzień, żeby przywieźć dary – mówił Cecil Askas.
Nie jest to grupa zorganizowana, a przyjaciele przyjaciół. Ludzie się dowiadują, i każdego roku dołącza ktoś inny. – Starsi ludzie, bo to oni w zasadzie tworzą grupę, wywodzą się z różnych środowisk. Łączy ich potrzeba pomocy innym i dzielenia się tym, co sami mają – opowiadał Arne. – Dla nas zachętą do powrotów do Trzcianki są dzieci, ale i widok zmian, jakie się tutaj dokonują w ciągu roku. To zasługa personelu, który dba o wszystko. Będziemy to robić tak długo, jak tylko będziemy komuś potrzebni – kontynuował Cecil.
Obecny na spotkaniu wicestarosta garwoliński Marek Chciałowski podziękował norweskim wolontariuszom za pamięć o dzieciach, które skrzywdził los.