Siedem słów z krzyża (6)


„Wykonało się”. Ludzie z ochrypniętymi od krzyku gardłami rozeszli się do swoich domów. Zapanowała cisza. Najbardziej przejmująca cisza w dziejach świata, bo spotkały się w niej największa Miłość i najokrutniejsze odrzucenie, zapraszające otwarte ramiona Zbawiciela i samotność. I tylko pustynny wiatr wygrywał na szorstkiej krzyżowej strunie niesamowite melodie. Wiele setek lat później muzyczni geniusze spisali je, nadali im tytuły: „Stabat Mater”, „Requiem”, stworzyli preludia organowe, całe koncerty na cześć osamotnionego Boga, który świat chciał wypełnić sobą – wszak Jego imię brzmiało: „Ja Jestem, Który Jestem”. Czy była to samotność absolutna? Dowód porażki? Gdyby ostatnimi słowami z krzyża było pełne bólu wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, można by tak sądzić. Tak jednak się nie stało. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha Mojego” – wołanie, które zakończyło kaźnię, wprowadza nas w zupełnie inną logikę. Porażka zamienia się w zwycięstwo.

Do końca wolny

Najtrudniej umierać w samotności. Tak naprawdę przeraża nas nie sama śmierć, ale lęk z nią związany, a dokładnie – niepewność, jaką w sobie niesie. I to, że stawia ona przed nami pytania, na które trzeba odpowiedzieć. Przed nimi nie ma ucieczki. Ja i Bóg. Tak będzie na końcu. Sama śmierć jest wpisana w ludzkie życie – przypuszczać należy, że w rajskim ogrodzie również była, skoro prarodzice powstali z podlegającego przecież zniszczeniu prochu ziemi. Nie wzbudzała jednak na początku strachu. Pojawił się on wraz z grzechem. Podstępnie wśliznął się w ludzkie serce wraz z pierwszą myślą podważającą Bożą miłość, kwestionującą czystość Jego intencji. Jak nierozważnie rzucona iskra rozgorzał zazdrością, inspirowaną sprytnie przez ojca kłamstwa. Oto matryca tak dobrze nam znanego mechanizmu, kiedy zamiast wracać, uznać swoje bankructwo, uciekamy od Boga, tam ma właśnie swój początek…

Słowa Jezusa wypowiedziane w ostatnim momencie przed śmiercią: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha Mojego” to dokładna odwrotność grzechu Adamowego. Tam była ucieczka przed Bogiem, który stał się nagle konkurentem, zagrożeniem – na krzyżu Jezus oddał się całkowicie Ojcu. W pełny sposób do Niego powrócił. Był do końca wolny – nikt Mu już nie był w stanie zabrać tej wolności, mimo unieruchomionych rąk i nóg, okrutnego zranienia. Od tego momentu ci, którzy Go okrutnie zranili, nie mieli już nad Nim żadnej władzy. Nie była Go w stanie dosięgnąć ich nienawiść. Krzywdzony i krzywdziciele zostali poddani Bożemu miłosierdziu – od tego momentu ich los nie podlegał już sądom ludzkiej instancji.

Ojcze…

W rajskim ogrodzie pierwsi ludzi postawili własne plany – własną wizję szczęścia ponad zamysł Boży. Jezus wydaje się ludziom posłuszny woli Ojca aż do złożenia całkowitej ofiary z siebie na krzyżu. Ukazuje, czym powinna być śmierć każdego człowieka – uwieńczeniem dzieła powierzonego każdemu dla wypełnienia planu Bożego. Całe życie jest dojrzewaniem do tego jednego momentu.

Wołanie Jezusa nabiera pełniejszego znaczenia, gdy zostanie skonfrontowane z wcześniejszymi słowami: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” „Drugie jest dopełnieniem pierwszego, jest dojrzałym na modlitwie owocem refleksji – mówił Jan Paweł II w katechezie wygłoszonej 7 grudnia 1988 r. – Jezus czuł się opuszczony przez Ojca, co sprawiło Mu straszliwy ból, teraz jednak Jego dusza reaguje w sposób jedynie możliwy – z czego doskonale zdaje On sobie sprawę – dla człowieka, który równocześnie jest umiłowanym Synem Boga: całkowicie oddaje się w ręce Boga. Jezus wyraża to słowami wyjętymi z Psalmu 31: psalmu udręczenia, który zapowiada wyzwolenie i dziękuje za nie Bogu: W ręce Twoje powierzam ducha mojego: Ty mnie wybawiłeś, Panie, Boże wierny (Ps 31,6). Jezus, przytomny w agonii, przypomina sobie i z trudem wypowiada werset, który wielokrotnie w życiu odmawiał. Jednak słowa te w Jego ustach nabierają nowego znaczenia”. Poprzez wezwanie „Ojcze” (Abba) nadaje swojemu zawierzeniu znamię synowskiej ufności. Umiera jako Syn. W doskonałej harmonii z wolą Ojca wypełnia powierzone przez Niego zadanie.

Wola Ojca

Problem grzechu, obecnego w naszym życiu, nie leży po stronie Pana Boga. Jego miłosierdzie przekracza nasze możliwości pojmowania. Problem leży po ludzkiej stronie. Chcemy grzech trzymać dla siebie, próbujemy maskować (nawet przed sobą samym) jego toksyczną obecność. Nie udaje się to. Nie pomagają przyjmowane pozy, wizyty u psychoanalityka, zaprzeczenia. Jad powoli uwalnia się, zatruwając zdrową tkankę organizmu. Zaczyna się proces powolnego wewnętrznego obumierania.

Chrystus chce przyjąć mój grzech – pragnie, abym go Mu oddał, wyzwolił się ze zgubnego przeświadczenia o samowystarczalności. A tym samym bym stał się wolnym i abym w tej wolności mógł wypełniać wolę Ojca.

Tylko człowiek, który całkowicie powierzy Bogu wszystko, jest prawdziwie wolny. To nie może być oddanie się Mu na 80, 95 czy 99,9%. On chce nas całych: myśli, serca, marzeń i pragnień. Naszych porażek i radości, zranień i upadków. Tylko takie chrześcijaństwo ma sens. W innym przypadku zawsze zazdrośnie trzymana – tylko dla siebie! – reszta, jak zaczyn z drożdży zacznie puchnąć, wzbierać, bulgotać, zakwaszać życie. Wcześniej czy później pojawi się lęk, chęć, by zatruć je jadem nieufności, przyjdzie pokusa, aby jednak ustawiać priorytety po swojemu, wg kolejności przez siebie wymyślonej. Szatanowi bardzo na tym zależy. On nie zabiera wszystkiego – on tylko wmawia nam, by zostawić sobie maleńką cząstkę – tylko dla siebie, zastrzec ją jako prywatną własność, gdzie Bóg nie będzie miał wstępu. To wystarczy.

 

 

WYIMEK

Tylko człowiek, który całkowicie powierzy Bogu wszystko, jest prawdziwie wolny. To nie może być oddanie się Mu na 80, 95 czy 99,9%. On chce nas całych: myśli, serca, marzeń i pragnień. Naszych porażek i radości, zranień i upadków. Tylko takie chrześcijaństwo ma sens.

 

Fot.

 

Najtrudniej umierać w samotności. Tak naprawdę przeraża nas nie sama śmierć, ale lęk z nią związany, a dokładnie – niepewność, jaką w sobie niesie.


Ważne dni

Przed nami najważniejsze dni roku. Wielki Tydzień rozpoczyna Niedziela Palmowa. Radość towarzysząca Jezusowi wkraczającemu do Jerozolimy miesza się z medytacją Męki Pańskiej. „Hosanna” przeplata się ze złowieszczym „Na krzyż z Nim!”. Jak przeżyć najbliższe dni, aby nie były jałowe, bezowocne?

Od właściwego zrozumienia wydarzeń Wielkiego Tygodnia zależy jakość wiary w pozostałe dni roku. Często jest ona mylona z religijnością, ponieważ ludziom uznającym siebie za wierzących brakuje punktu odniesienia – dzieje się tak zawsze, gdy logika krzyża zamiast stać w centrum życia, staje się jego marginesem. Nie da się wierzyć w Boga opisanego wedle tylko kryteriów ludzkich i akceptowalnego jedynie w wymiarze uczynionym wedle „ludzkiego obrazu i podobieństwa”. Prawdziwa wiara rodzi się tam, gdzie obumierają iluzje, zbyt ludzkie wyobrażenia o Bogu. Pod krzyżem rozum, wola, nadzieja, trzymając się kurczowo ziemskiej mądrości, wkraczają w ślepą uliczkę. Dochodzą do granic swoich możliwości poznawczych. Mistrz Eckhard podpowiada, że aby zrozumieć ten moment, trzeba zatrzymać się w postawie bezradności – nagi człowiek musi się spotkać z nagim Chrystusem, odartym z godności, sponiewieranym i umęczonym.

Przyjąć krzyż nie znaczy jedynie przytaknąć rozumem zbiorowi prawd zapisanych w Ewangelii, zaakceptować jego fakt jako dziejową konieczność, wypełnienie się Bożych obietnic czy pochylić się nad czternastoma stacjami Drogi Krzyżowej. To wszystko za mało. Trzeba otworzyć nań przestrzeń swojego życia, wejść w wydarzenie Golgoty i przyjąć jej logikę jako klucz do zrozumienia siebie, własnego losu. Konieczne jest zaakceptowanie prawdy, iż opowieść o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa z Nazaretu i wydarzenia z mojego życia wzajemnie się dopełniają i interpretują. Mówił o tym blisko 30 lat temu Jan Paweł II (homilia na Placu Zwycięstwa w Warszawie, 1979 r.): „Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie […] I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi”. Nie ma zbawienia bez krzyża. Krzyż to znak zwycięstwa. Bóg pobłogosławił świat krzyżem!

Warto w najbliższe dni wyciszyć się, tak zaplanować sprzątanie, zakupy, przedświąteczne przygotowania, aby zakończyły się w środę. Niech czas Triduum Paschalnego stanie się już świętem, wypełnionym spokojnym trwaniem na modlitwie, adoracji i medytacji. To najpiękniejszy – i najświętszy – czas w roku! Nielogiczne jest skupienie się w naszym świętowaniu tylko na Poranku Wielkanocnym. Jeżeli zabraknie wcześniej współodczuwania razem z Jezusem samotności w Ciemnicy, towarzyszenia na Golgocie czy czuwania przy Grobie, Wielkanoc stanie się tylko nieco ważniejszą od innych okazją do spotkania rodzinnego. Nie uda się nam dotknąć Życia.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *