Siedem słów z krzyża (5)


Podobnie jak wcześniejsze wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił” obraz ten odnosi się do proroctwa Ps 22. 16, jak też do Ps 68, 22: „Dali mi jako pokarm truciznę, a gdy byłem spragniony, poili mnie octem”. Napój tego rodzaju (dokładnie był to kwas rozcieńczony wodą) był najprawdopodobniej blisko krzyża, ponieważ zwykle używali go żołnierze do gaszenia pragnienia. Pewną trudność nastręcza wzmianka o hizopie, na którym podano Jezusowi ocet. Zwykle mianem tym określa się niskopienną roślinę rosnącą na murach (1 Krl 5, 13), jednakże nie ma ona wystarczająco długiej łodygi. Być może chodzi o pokrewny krzew kolczasty. Niektórzy autorzy, idąc za świadectwem paru rękopisów, umieszczają w tym miejscu zwrot: „na włóczni”. Hizop używany był w starotestamentalnej liturgii do oczyszczającego pokropienia – niektórzy wyprowadzają paralelizm pomiędzy nim a oczyszczającą z grzechów ofiarą Chrystusa. Wielu biblistów jednak kwestionuje zasadność porównania.

Intymne słowo

Chrystusowa prośba: „Pragnę” to wołanie najbardziej osobiste spośród wszystkich, jakie wyszło z ust Jezusa przybitego do krzyża. Pierwszy i ostatni raz żąda posługi dla siebie. Paradoksalnie – nawet zgięty pod ciężarem krzyża pocieszał płaczące niewiasty na krzyżowej drodze. Choć przy interpretacji słowa przede wszystkim trzeba pochylić się nad jego dosłownością (odwodniony, udręczony do granic wytrzymałości organizm, domagał się przynajmniej kropli wody), tradycja Kościoła nadała mu znaczenie daleko głębsze. Według niej było ono w tak tragicznym momencie danym świadectwem wierności posłannictwu Chrystusa, tj. pragnieniu, by nikt nie zginął. Sprowadziło Syna Bożego na świat, manifestowało się tyle razy wcześniej, kiedy mimo niewierności umiłowanego ludu Bóg pozostał do końca wierny zawartemu przymierzu. Na Golgocie dokonała się kulminacja tej miłości. Już nie dało się bardziej dobitnie, z tragiczną dosłownością jej wyrazić. Wspominało o tym wielu mistyków. Bł. Henryk Suzo (ciekawostka: wspominamy go w liturgii Kościoła 23 stycznia – tego samego dnia, co Męczenników Pratulińskich) na pocz. XIV w. zapisał słowa Chrystusa: „paląca agonia sprowadziła na mnie gorzkość pragnienia, jeszcze bardziej jednak odczuwam pragnienie zbawienia wszystkich ludzi”. Szczególne świadectwo woli Chrystusa odnajdujemy też w „Dzienniczku” św. s. Faustyny.

Powiedz, że czekam na nich…

„Pragnę dusz – powtarzał wielokrotnie Jezus. – Pragnę, abyś głębiej poznała miłość, jaką pała Moje serce ku ludziom, a zrozumiesz to, kiedy będziesz rozważać Moją mękę. Wzywaj Mojego miłosierdzia dla grzeszników. Pragnę ich zbawić! Pragnę, aby serce twoje było zawsze na wzór Mojego miłosiernego serca. Pragnę, aby kapłani głosili Moje wielkie miłosierdzie względem grzeszników. Palą mnie promienie miłosierdzia, chcę je wylać na ludzi. Nie ma nędzy, która by mogła się mierzyć z Moim miłosierdziem”.

W innym miejscu przypominał: „Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję się w tętno ich serca, kiedy uderzy dla Mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeśli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daję im, czego pragną”(pkt. 1728).

Bankruci

Jezus wie, że człowiek sam z siebie niewiele może zdziałać – sam doświadczył bezradności, kiedy przybity do krzyża czuł palące pragnienie. Poprosił o wodę. Było to wołanie z dna ludzkiego udręczenia. Dla nas stał się jednym z nas – bankrutem! Bóg prosi człowieka o pomoc! Oto kolejna odsłona paradoksu krzyża. Nie jest to jednak przypadek.

Chrystus pragnie, aby ludzie zwracali się ku Niemu, by w Nim szukali ratunku. Nikomu go nie odmawia. Nasz problem polega na tym, że wszystko chcemy zawdzięczać sobie. W swojej pysze, byciu tylko dla siebie, człowiek gardzi Bogiem. Dlaczego? Ponieważ czuje, że prosząc Go o pomoc, tym samym musiałby uznać swoją słabość, niewystarczalność, kruchość. A to mogłoby zachwiać podstawami jego egzystencji – zburzyć z takim trudem budowany mit o istocie, która z powodzeniem zapełni puste miejsce po zesłanym na bezludną wyspę Bogu. A do tego „nowoczesny” i „wolny” człowiek nie przyzna się. Pycha mu na to nie pozwoli, nawet wtedy, gdy będzie cierpiał. To jeden z absurdów dzisiejszego świata.

Nie jesteś sam

Łatwiej być obdarowującym niż obdarowanym. Wielu z nas cierpi na tę szczególną przypadłość natury ludzkiej. Boimy się przyznać do swojego bankructwa, ponieważ zbyt wiele w życiu musielibyśmy zmienić. A człowiek nie lubi niepewności. Woli wątpliwej jakości „święty” spokój.

Zadaniem chrześcijaństwa od zawsze było głoszenie orędzia Ewangelii cierpiącym braciom i siostrom w świecie, którzy jeszcze nie poznali Chrystusa. Jej centralnym przesłaniem była i jest radosna nowina: Nie bój się zaufać! Jezus za Ciebie umarł, abyś był wolny od lęku. Chce Ci darować inne życie. Tylko uwierz, przyznaj przed sobą samym, że potrzebujesz pomocy. On Cię uzdrowi, uleczy Twoje rany, przebaczy winy, pozwoli Ci odnaleźć zagubiony sens…

Istotna różnica pomiędzy uczniem Chrystusa a kimś, kto Go nie chce znać (albo Go uparcie odrzuca) zawarta jest w pewności tego pierwszego, iż jest Ktoś, kto może mnie uratować. Wszyscy są grzeszni – chrześcijanin nie jest jednak pozostawiony z tym sam ze sobą. Zawsze może powrócić, otrzymać przebaczenie. Piekło jest dokładną odwrotnością takiego stanu: to stan bycia skazanym tylko na siebie. Brak nadziei na przebaczenie stanowi źródło niewyobrażalnego cierpienia, którego już nie można odwrócić. Dlatego piekło jest tak wielką tragedią.

Nieskończony dar

Jezus prosi o kubek wody, ale w zamian oferuje coś znacznie cenniejszego. Istnieje organiczny związek pomiędzy Jego wołaniem z krzyża a wcześniejszym wydarzeniem, opisanym przez św. Jana: spotkaniem z Samarytanką przy studni Jakubowej. Prosząc o kubek wody, Chrystus wypowiedział znamienne słowa: „kto będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” (J 4, 14). Zaspokaja pragnienie sensu życia w zamian za drobną przysługę, okruch dobra. Zasady ludzkiej logiki w tym momencie ewidentnie się załamują – podobnie jak w przypowieści o synu marnotrawnym. Świadomość tego, co się wydarzyło, pozwala ojcu i powracającemu z tułaczki synowi nawiązać szczególną więź, odnaleźć (a nawet odkryć na nowo!) człowieczeństwo. „Tego, co się dokonało pomiędzy nimi z Chrystusowej przypowieści – pisał Jan Paweł II w encyklice „Dives in misericordia” – nie sposób ocenić „od zewnątrz”. Nieraz na drodze takiej oceny dostrzegamy w miłosierdziu nade wszystko stosunek nierówności pomiędzy tym, kto je okazuje, a tym, który go doznaje. Opiera się on na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jak jest mu właściwa”. A zatem człowiek, jego godność warte są każdej ceny! Cenę tę „podbił” do granic nieskończoności Ten, który pomieścił w sobie dwie natury: Boską i ludzką. Umysł nie jest w stanie pomieścić tej tajemnicy…

Wbrew złudzeniom

Mirażem, który nieustannie odżywa, a który od zawsze prowadził ludzi do zguby, jest przekonanie, że sami potrafią zbudować szczęśliwy świat, stworzyć alternatywę dla Boskiego porządku, mają receptę na zbawienie. Jest dokładnie odwrotnie. Św. Paweł pisał: „Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1Kor 12,3), „To Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą” (Flp 2,13). Protestujemy (choć nie wszyscy), kiedy próbuje się nas przekonywać, iż krzyż narusza autonomię przestrzeni publicznej. Deklarujemy wierność Bogu przy różnych okazjach. Cieszymy się, że jeszcze kościoły w Polsce są w miarę wypełnione. Tylko niewiele z tego wynika. A potem dziwimy się, że świat wpada w coraz większy wir paranoi.

Po katastrofie terrorystycznej w USA 11 września 2001 r. córka znanego amerykańskiego protestanckiego kaznodziei Billy’ego Grahama w wywiadzie TV na pytanie: „Jak Bóg mógł pozwolić na coś takiego?” odpowiedziała: „Jestem przekonana, ze Bóg jest do głębi zasmucony z tego powodu, ale od wielu już lat mówimy Mu, żeby wyniósł się z naszych szkół, z naszych urzędów oraz z naszego życia. A ponieważ jest dżentelmenem, jestem przekonana, że w milczeniu wycofał się”. Swoją wypowiedź kończy słowami: „Zaskakujące jest to, że tak prosto wyrzucamy Boga, a potem dziwimy się, dlaczego świat zmierza do piekła. To śmieszne, jak bardzo wierzymy w to, co napisane jest w gazetach, a poddajemy w wątpliwość treści zawarte w Piśmie Świętym. To dziwne, jak bardzo każdy chce iść do nieba, pod warunkiem, że nie będziemy musieli wierzyć, myśleć, mówić ani też czynić czegokolwiek, o czym mówi słowo Boże. To dziwne, jak ktoś może powiedzieć: „Wierzę w Boga” i nadal iść za szatanem, który – tak a propos – również „wierzy” w Boga. To dziwne, jak wiadomości sprośne, bezwstydne, pikantne i wulgarne swobodnie przenoszą się w przestrzeni, lecz publiczna dyskusja o Bogu w szkole i miejscach pracy jest tłumiona. To dziwne, jak ktoś może być zapalony dla Chrystusa w niedzielę, a przez resztę tygodnia jest niewidzialnym chrześcijaninem”. Dużo tych pytań. Ale ich zasadność trudno podważyć…

Jezus pragnie nam podarować życie. Czy je przyjmiemy? Od odpowiedzi na to pytanie zależy nie tylko teraźniejszość, ale także wieczność.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *