Często to depresje, na dodatek takie, których nie da się leczyć farmakologicznie, czy problemy w relacjach międzyludzkich. Wiele osób, które mają statystycznie nieprawdopodobne ilości negatywnych wydarzeń, czyli tzw. pecha, potrzebuje mnóstwa czasu, by połączyć to z wizytą u bioenergoterapeuty czy tarocisty albo z trenowaniem sztuk walki.
Dlaczego kurs doskonalenia umysłu może być szkodliwy?
Kiedy jeszcze byłem ateistą, uczestniczyłem w kursie metodą Silvy, reklamowanym jako czysto naukowy. W efekcie praktyk i ćwiczeń, których się tam nauczyłem, zacząłem słyszeć myśli innych ludzi i móc zdejmować choroby przez nakładanie rąk. Było tak, że oglądając skróty walk bokserskich, w trzeciej sekundzie typowaliśmy z żoną zwycięzcę i udawało się to w 100%, co jest dla człowieka niemożliwe. Po jakimś czasie okazało się, że to był kurs magii, że stałem się człowiekiem inicjowanym, czyli zostałem otwarty na demoniczną rzeczywistość duchową. Dopiero po egzorcyzmach straciłem te wszystkie „zdolności”.
Kiedy Pan się zorientował, że te zdolności stają się niebezpieczne?
To był bardzo długi proces. Najpierw jogin, który uczył rozprowadzać „energię”, dzięki której wszyscy, więc i on sam, mieli być zdrowi, piękni i bogaci, umarł na raka. Szok! Potem największy w Polsce astrolog przedstawił mi swoją drugą żonę. Ktoś, kto przewiduje wszystko wszystkim, nie potrafił przewidzieć rozpadu swojego związku! Ale te intelektualne sygnały to było za mało. Żeby wyjść z uzależnienia, trzeba się przestraszyć. Żona kupiła mi srebrny krzyżyk. Po pierwszej nocy, tam gdzie dotykał ciała, pokrył się czernią. Na drugi dzień, a miał do czynienia tylko z moim ciałem i z materacem z gryki, okazało się, że jest powginany. Kolega ateista powiedział, że kiedy obudzę się trzeciego dnia, będzie wisiał do góry nogami, jak symbol satanistyczny. Powoli zaczęło do mnie docierać, co się dzieje. Właśnie wtedy zacząłem się nawracać i powiedziałem: „Panie Boże, jeśli to nie jest od Ciebie, zabierz to ode mnie”.
Jednak ludzie chętnie uczestniczą w takich kursach czy seansach bioenergoterapeutycznych…
Dla chrześcijan wzięcie w nich udziału jest przekroczeniem pierwszego przykazania. Oczywiście większość z tych ludzi myśli, iż uczestniczą w czymś, co jest rodzajem medycyny. Nie podejrzewają, że to zabiegi znane od tysięcy lat z tradycji szamańskich, czyli pogańskich, a więc sprzecznych z chrześcijaństwem. Istotą takich procesów, jak bioenergoterapia, doskonalenie umysłu, pozytywne myślenie czy joga jest wprowadzenie człowieka w odmienny stan świadomości. Chodzi tu o osiągnięcie pewnego rodzaju próżni umysłowej i rozluźnienia ciała. Nieważne, czy stanie się to w jodze przy pomocy mantry, czy też technik buddyzmu zen, gdzie to samo robi się przy pomocy koanu, czyli zadania niemożliwego, np.: klaśnięcie jedną ręką. Człowiek, który wchodzi w odmienne stany świadomości, nie odbiera rzeczywistości racjonalnie, nie selekcjonuje rzeczy na prawdopodobne i nieprawdopodobne, nie używa też sumienia, czyli nie rozdziela rzeczy na dobre i niedobre. Można więc mu zasugerować coś, co nie mieści się w jego systemie wartości. I obojętnie, czy w to wierzy, czy nie – ten mechanizm działa. Stan transowy to napięta świadomość, ale wyłączone jej najwyższe funkcje. W ten odmienny stan świadomości wchodzą wszyscy bioenergoterapeuci, wróżbici, astrologowie, którzy mają nadzwyczajne wyniki w swoich dziedzinach. Ludzie słuchają ich z zadziwieniem, bo mówią rzeczy, których człowiek widzieć nie może.
Skąd popularność tego typu seansów?
Odpowiadają na jakąś konkretną potrzebę człowieka. Współczesny świat, który zakwestionował tradycyjne systemy wartości, spowodował, że ludzie są zagubieni, np. coraz więcej osób podważa medycynę naukową. A człowiek, który nie ma mocno rozwiniętego zmysłu krytycznego, będzie wierzył w opowieści, że na nasze życie w bardzo pozytywny sposób może wpłynąć noszenie amuletu na szyi albo układ planet w godzinie urodzenia.
Ale wiele ludzi twierdzi, że seanse u bioenergoterapeuty wpłynęły na nich pozytywnie…
Prof. Marek Pawlicki z Krakowa opowiadał o wykształconej kobiecie, która przyszła do niego z 17-centymetrowym guzem i okazało się, że on jest pierwszym onkologiem, do którego trafiła. Jak to możliwe? Odpowiedziała: „Chodziłam do bioenergoterapeuty. Po każdej wizycie czułam się świetnie i byłam pewna, że będę zdrowa”.
Poddanie się autorytetowi takich ludzi otwiera na świat duchowy, ale jednocześnie sprawia, że mogą oni na drodze sugestii oddziaływać i zmieniać poglądy oraz samopoczucie pacjentów. Człowiek, który komuś zaufa i uwierzy, jest wobec ludzi inicjowanych bezradny. A każda osoba, która była u bioenergoterapeuty, miała jakieś doznania, typu fale ciepło-zimno albo mrowienie, może być pewna, że ma problem duchowy. On ujawnia się, kiedy nagle pojawiają się depresje – coś, czego nie było wcześniej widać, a co może być wynikiem kontaktów z bioenergoterapią albo innymi formami okultyzmu. Choć wcześniej ludzie mówią: „Byłem na takim seansie i nic mi się nie dzieje”. Owszem, jest taka możliwość – jeśli podchodzą do tego sceptycznie, wręcz się podśmiewając, nie otwierają się na autorytet tej osoby. Są też tacy, którzy trafiają do bioenergoterapeuty zachęceni przez kogoś, a nawet przymuszani, bo i takie przypadki się zdarzają. Przed wejściem do gabinetu np. zaczynają czuć potężny niepokój i modlą się. Oni również mogą wyjść z takiego spotkania bez szwanku. Ale to raczej wyjątkowe przypadki, bo zazwyczaj, idąc do bioenergoterapeuty, czegoś od niego oczekujemy. Nie znam osoby, która czyta horoskopy i przyznaje się, że w nie wierzy. Pytam więc: „Po co czytasz je co dwa tygodnie?”. To jest mechanizm „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”, czyli, mimo deklarowanej niewiary, jest tam oczekiwanie na skutek.
Dlaczego wschodnie sztuki walki są niebezpieczne?
Bo drogą do sukcesów jest w nich wchodzenie w stany transowe, w trans bojowy oraz używanie technik zaczerpniętych z wschodnich religii. Tai chi chuan czy aikido są świeckim użyciem technik jogi. Każda próba użycia rzeczywistości sakralnej do celów pragmatycznych to magia. Przekładając na język racjonalistyczny – te sztuki walki stanowią rodzaj wchodzenia w odmienne stany świadomości. Są tam techniki medytacyjne, koncentracyjne, ale istotą jest wejście w trans bojowy. Dzięki temu wschodnie sztuki walki obiecują niesamowite efekty, jak to, że jeden człowiek pokonuje kilkadziesiąt osób i potrafi wyprzedzać ruchy przeciwnika. Posłużę się przykładem. Pewna 14-letnia dziewczyna zaczęła trenować tai chi. Wprowadzała się w stan transu bojowego już po pół roku ćwiczeń. W trakcie walki ze swoją najbliższą przyjaciółką, o której wiedziała, że ma chorą rękę, wszystkie techniki wykonywała na tę właśnie rękę. Po wyjściu z tego stanu powiedziała: „Ja taka nie jestem. Nigdy nie chciałabym dla treningowego zwycięstwa sprawiać cierpienia swojej przyjaciółce”. Zaniepokojona poszła do mistrza i zapytała, czym jest tai chi. On odpowiedział w wielkim zaufaniu: „To taniec na cześć demonów”. Pozycje ciała są rodzajem komunikatu dla świata duchowego. One uruchamiają rzeczywistość duchową, ale po tamtej stronie stoi nie Bóg, a istoty duchowe. Wschodnie techniki – zarówno sztuk walki, jak i medytacji – uruchamiają w człowieku psychofizjologię, która otwiera go na rzeczywistość odmiennych stanów świadomości, a w dalszej kolejności na rzeczywistości demoniczne.
Jak więc uniknąć magii, sił nadprzyrodzonych i zabobonów, skoro nas otaczają?
Używać zdrowego rozsądku i nie oczekiwać wiele, nie szukać cudowności. A jeśli chodzi o chrześcijan, to być w łasce uświęcającej. Zdrowy rozsądek i łaska uświęcająca całkowicie wystarczą. Jeśli ktoś obiecuje za dużo i każe sobie wierzyć na słowo, mówiąc, np. że paprotka wstawiona do pokoju pozytywnie jonizuje powietrze, a kasztany na ekranie komputera zabierają jakieś promieniowanie, sprawdź to. Nie wierz nikomu na słowo. Bądź racjonalistą. Wiara to dziedzina zastrzeżona dla religii.
W jaki sposób stara się Pan pomóc osobom inicjowanym?
Pokazuję im wiedzę i sami mogą zdecydować, czy przyjmują taką interpretację. To jest bardzo podobne do wychodzenia z uzależnień, dlatego, że ludzie, którzy zaczynają wierzyć we wróżby czy homeopatię, mają zaciemniony umysł i częściowo nie władają swoją wolą. Jeśli ktoś, kto ćwiczy sztuki walki albo gra godzinami na komputerze, twierdzi, że nad tym panuje, ja mu odpowiadam, żeby zrezygnował z tego na miesiąc. Zwykle okazuje się, że nie jest w stanie. Dopiero wtedy orientuje się, że to jest kwestia uzależnienia.
Dziękuję za rozmowę.