Dotyka pani materii, która po 1990 r. była i wciąż jest w Polsce zakłamywana. Przypomina mi się dziennikarz jednej z telewizji komercyjnych, który w latach 90, przed każdym 3 maja czy 11 listopada, pytał mnie, dlaczego nasz patriotyzm jest słaby, rutynowy i mało spontaniczny. Odpowiadałam, że Polacy są mało aktywni w manifestowaniu uczuć patriotycznych, ponieważ nasze elity blokują tego typu zachowania. Zapowiadałam, że gdy tylko elity poczują się odpowiedzialne za wspólnotę narodową, bo to na nich spoczywa obowiązek tworzenia możliwości manifestowania uczuć patriotycznych, to okaże się, że nie jest z nami tak źle. I tak się wkrótce stało. Powstało Muzeum Powstania Warszawskiego. Dopóki go nie było, wydawało się, iż Polacy nie traktują powstania warszawskiego jako ważnego, symbolicznego składnika własnej tożsamości.
Dlaczego tak się działo?
Powstanie warszawskie to symboliczny wyraz tożsamości narodowej budowanej w odniesieniu do polityki naszych sąsiadów. A sąsiedzi – nazistowskie wówczas Niemcy i komunistyczna Rosja – wspólnie odmawiali polskiemu państwu prawa do istnienia jako niezależnego podmiotu politycznego. A w naszej tożsamości narodowej zawiera się naturalne i bardzo silne pragnienie posiadania suwerennego państwa, dla którego warto złożyć ofiarę krwi, nawet gdy jest ona dokonana w politycznym osamotnieniu. Dzisiaj Muzeum Powstania Warszawskiego istnieje dzięki prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i przyciąga miliony Polaków. Tak późne powstanie tej pierwszej w III RP instytucji, budującej patriotyzm i wzmacniającej tożsamość narodową, jest najlepszym dowodem na to, że to nie Polacy, a ich elity były balastem utrudniającym budowanie tej tożsamości. Przypominam, że Muzeum Historii Polski wciąż jest instytucją bez budynku i stałych ekspozycji – 23 lata po odzyskaniu niepodległości!
Brzmi kategorycznie.
Tak, ale to słowa adekwatne do sytuacji. Wiem, że elity używają określenia „balast” wobec wielu „zwykłych Polaków”, np. rolników i mieszkańców wsi. Jestem socjologiem wsi i wiem, o czym mówię. Podobnie mówi się o części kobiet w moim wieku – jesteśmy moherowym balastem modernizacji. A moim zdaniem takim balastem są elity blokujące działania na rzecz budowania tożsamości narodowej. Muzeum Historii Polski nie ma własnych powierzchni wystawienniczych, więc wciąż nie możemy opowiedzieć w atrakcyjny sposób o tym, kim jesteśmy i za co mamy darzyć uczuciem oraz szacunkiem naszą historię. Film o zwycięskiej wojnie z bolszewikami w 1920 r. jest wstydliwym zapisem kompleksów i niezdolności elit twórczych do opowiedzenia nam o tamtych wydarzeniach. Milczenie wokół tragedii smoleńskiej, myślę tu o elitach i dziennikarzach, jest kolejnym sygnałem, że nie potrafimy wspólnie przeżyć narodowej traumy i opowiedzieć sobie o tej tragedii jako wspólnota narodowa.
Mamy do czynienia z niezrozumiałym naznaczeniem polskich elit opiniotwórczych postawą sięgającą czasów PRL, a być może okresu zaborów. Wciąż są w Polsce elity, które zdają się „zarządzać Polakami”, dbając bardziej o dobre relacje z silniejszymi sąsiadami niż o interesy własnych rodaków. Powstające w Gdańsku Muzeum Historii Drugiej Wojny Światowej budzi podobny niepokój, ponieważ do końca nie wiadomo, czyją tożsamość narodową będzie budować – Europejczyków czy Polaków. Czasami mówi się, że patriotyzm to tylko kwestia emocji. Tymczasem w skomplikowanym, współczesnym świecie własne państwo jest bardzo ważne, by osiągać sukcesy, także ekonomiczne, być twórczym i kreatywnym. A tożsamość narodowa jest fundamentem istnienia wspólnoty narodowej, a więc także podstawą uprawnień do posiadania własnej ojczyzny. Takie były i nadal są europejskie reguły gry. Tożsamość narodowa buduje poczucie wspólnoty narodowej, wzmacnia postawę wzajemnej solidarności. W pytaniu, które zadała pani na początku, tkwi trafny zapis polskiego dramatu po 1989 r.: poczucie podmiotowości, suwerenności i obywatelskości jest tłumione przez elity, przy równoczesnym komunikowaniu polskiemu społeczeństwu, że jest nieudane, nieobywatelskie, niedemokratyczne.
Prof. Piotr Gliński nazwał to nawet zdradą elit.
Tak rzeczywiście mówi i pisze o elitach III RP. A to, że jesteśmy inni, niż te elity sugerują, widać w aktywności wielu środowisk, np. grup rekonstrukcyjnych, organizatorów Katyńskiego Marszu Cieni, w liczebności uczestników uroczystości patriotycznych. Przypominam także tłumy uczestniczące w paradach wojskowych organizowanych za czasów śp. prezydenta L. Kaczyńskiego z okazji świąt państwowych. Problem, który pani poruszyła pytając o patriotyzm, trzeba definiować w kategoriach relacji władza – społeczeństwo, elity – naród.
Jednak od młodzieży można często usłyszeć, że patriotyzm kojarzy się ze sztampą, z bezcelowym, bo nieskutecznym przelewaniem krwi.
A czy nie sądzi pani, że młodzi podobnie reagują na rozmowę o każdej miłości – macierzyńskiej, ojcowskiej, kobiety i mężczyzny. Miłość brzmi dzisiaj mało wiarygodnie, gdy rozpada się tyle małżeństw. Młodzi ludzie o wielkich uczuciach, nawet jeśli są ich spragnieni, nie chcą i nie potrafią rozmawiać. Wchodząc w dorosłość, widzą świat, w którym dorośli używają wielkich słów, a równocześnie żyją tak, jakby im zaprzeczali. A miłość do ojczyzny jest częścią miłości, jaką człowiek jest w stanie obdarzyć innych. Dlatego to, co mówią młodzi, jest bardziej komunikatem ze stanu polskiego społeczeństwa niż tego, jaka będzie Polska. Warto też podkreślić, że każda tożsamość jest ważnym wyposażeniem człowieka, dzięki niej możemy racjonalnie i efektywnie działać. Tożsamość kobiety, mężczyzny, nauczyciela, sportowca, lekarza, a więc także Polaka są ważne, są kluczem do budowania sukcesu jednostki i wspólnoty.
A co z głosami, że Polacy z jednej strony mają manię wielkości i narodowej megalomanii, a z drugiej – kompleksy?
Moim zdaniem nie ma w nas manii wielkości, tylko wiele kompleksów. Wmawia się nam megalomanię, by zawładnąć duszami i emocjami Polaków. Mamy naruszone poczucie własnej wartości, a więc zarzucanie nam manii wielkości pogłębia nasze kompleksy. I o to chodzi. Z badań prof. Krzysztofa Koseły nad tożsamością Polaków wynika, że na pierwszym miejscu naszych autoidentyfikacji znajduje się wybór „jestem Polakiem”. To dla nas najważniejszy składnik tożsamości. Zatem identyfikujemy się z Polską, ale pytani o to, co znaczy dla nas to, że jesteśmy Polakami, nie do końca potrafimy odpowiedzieć. Mam wrażenie, że jest wiele poważnych przesłanek do postawienia hipotezy, że nie potrafimy w pełni pozytywnie zaakceptować własnej, polskiej tożsamości.
Skąd to się wzięło?
Odpowiedź na to pytanie rzadko pojawia się w dyskursie publicznym. Może dlatego, że pomaga zrozumieć socjotechnikę władzy. Jeśli zarządzamy jakąś wspólnotą narodową w imieniu obcego państwa, a tak było w PRL i w czasach zaborów, to musimy wmówić jego mieszkańcom, iż są niewiele warci. Bo nie wierząc w siebie, w swoje prawa, swoje wartości – staną się ulegli i podatni na nasze rządy. Polskie kompleksy są naturalną konsekwencją dziesiątek lat braku suwerenności. Nie mieliśmy własnego państwa wystarczająco długo, by oduczyć się szacunku dla samych siebie. Z premedytacją wzmacniano tę postawę za pomocą komunikatu: Polacy, jesteście mało warci.
Dlaczego się na to godzimy?
Bo skutecznie nam to zainfekowano. Z okazji Święta Niepodległości chcę przypomnieć, że to my zakończyliśmy okres potęgi komunizmu w Europie. Wszystko zaczęło się w Polsce, wraz z „Solidarnością”. Ale w światowym przekazie występuje w tej roli obalenie muru berlińskiego. Miarą naszych kompleksów jest to, że sami myślimy podobnie. Tymczasem to my przyczyniliśmy się do upadku Związku Sowieckiego, które to wydarzenie Władimir Putin nazwał największą polityczną tragedią końca XX w. Na szczęście mieliśmy polityków i, mam nadzieję, nadal mamy takich, którzy potrafią myśleć kategoriami normalnego narodu. Nie takiego, który pyszni się swoimi osiągnięciami, ale potrafiącego docenić własne osiągnięcia. Wspierając rewolucję pomarańczową na Ukrainie czy róż w Gruzji, zasłużyliśmy się innym. Polska odegrała w tych wydarzeniach bardzo pozytywną rolę, wspierając demokrację i narodową suwerenność innych. I myślę sobie, że tragedia smoleńska – jeśli będziemy wystarczająco mądrzy, by zrozumieć ją w świetle ostatnich doniesień medialnych – jest dla nas sygnałem, że jesteśmy znacznie ważniejsi, niż sądzimy. Inni to widzą, chociaż nie dlatego, że obserwują rządzących dzisiaj Polską polityków. Ta katastrofa wydarzyła się tym, którzy nieprzypadkowo byli na pokładzie Tu-154M. Którzy nie tylko pamiętali o Katyniu, ale wiedzieli także, co dla tożsamości narodowej znaczy świadomość tej pamięci. Ktoś może zarzucić mi, że znowu mówię o ofiarach jako symbolu polskiej tożsamości. Ale pochowani w Katyniu polscy oficerowie przeżyliby, gdyby infiltrowani w obozach jenieckich przez NKWD opowiedzieli się za komunizmem i Polską uległą wobec ZSRS. Przecież wiemy, że toczono z nimi rozmowy, szukano tych, którzy zaakceptowaliby niesuwerenną Polskę. Większość nie zgodziła się na współpracę z komunistami i dlatego została zamordowana. To nie jest przykład ofiary, lecz oporu, nie uległości, lecz przegranej z barbarzyństwem silniejszego i bezwzględnego oprawcy.
Pani Doktor, a co z naszym szacunkiem dla obecnego państwa, dla jego instytucji?
Rozmawiamy w bardzo dramatycznym momencie, w którym nie można dłużej udawać, że wyszydzani i wykpiwani „moherowi” Polacy służyli tożsamości narodowej gorzej niż ci, co z nich kpili i szydzili. Musimy znaleźć sposób na odnalezienie się we wspólnocie narodowej. Wymaga to jednak, jak powiedział kilka dni temu w radio Warszawa Bronisław Wildstein, podania się obecnego rządu do dymisji. To naturalna konsekwencja naszej dzisiejszej wiedzy o przyczynach tragedii smoleńskiej i nieudolności rządzących w ich wyjaśnianiu. Posiadamy tę wiedzę dzięki niektórym dziennikarzom, naukowcom, ekspertom, politykom i prokuratorom, którzy mimo nagonki uznali, że raport MAK i komisji Millera nie zostały wiarygodnie udokumentowane. Nasza tożsamość narodowa została wystawiona na śmiertelnie poważną próbę. Nie możemy dłużej udawać, że wyjaśnienie przyczyn katastrofy nie jest naszym wspólnym problemem. Ci, którzy dojście do prawdy próbują zablokować, nie mogą rządzić polskim państwem. Jeśli jest to państwo suwerenne.
Dziękuję za rozmowę.