„Zjednoczenie” – określenie używane przez Rosjan – było niezwykle przewrotne. Zakładało wszak, że likwidacja Kościoła greckokatolickiego miała charakter dobrowolny, będąc próbą naprawy rzekomych krzywd wyrządzonych przez unię brzeską z 1596 r. Unię, na skutek której, jak wiemy, cześć wyznawców prawosławia uznała zwierzchność Stolicy Apostolskiej (tak powstał Kościół katolicki obrządku wschodniego, popularnie zwany greckokatolickim lub unickim).
Prawda była jednak zupełnie inna. Administracja rosyjska brutalnymi działaniami, używając m.in. wojska i policji, stłumiła masowy opór grekokatolików. Efektem tych represji były m.in. wydarzenia znane nam z Drelowa i Pratulina. Pamiętajmy jednak, że w tym samym czasie, tj. w styczniu 1874 r., podobne sceny jak w Pratulinie miały miejsce również w kilkudziesięciu innych parafiach, m.in. w Kodniu, Dobryniu, Międzyrzecu Podlaskim, Zabłociu, Hannie, Połoskach, Choroszczynce, Dołhobrodach, Horodyszczu, Ostrowie czy Rudnie. Tam również ludność solidarnie broniła dostępu do świątyń, chcąc udaremniać reformy liturgiczne, zbliżające liturgię unicką do prawosławia – co miało umożliwić likwidację Kościoła greckokatolickiego. Tylko cud chyba sprawił, że nie doszło tam do rozlewu krwi.
Administracja carska liczyła się z tak wielką determinacją unitów?
Masowy opór wywołał zdziwienie Petersburga. Obawiano się wręcz, że protesty religijne mogą przerodzić się w kolejne antyrosyjskie powstanie, dlatego też przedsięwzięto tak radykalne środki. Po wydarzeniach w Drelowie i Pratulinie po Podlasiu krążyły oddziały kozaków bezwzględnie tłumiące każdy przejaw sprzeciwu. W wioskach rozkwaterowano piechotę, która tygodniami żyła tam na koszt chłopów, ogołacając i tak ubogie gospodarstwa z prowiantu. Wówczas podjęto także decyzje o zesłaniu w głąb Rosji przywódców unickich.
Dla wielu unitów z terenu Podlasia i Chełmszczyzny kampania rozpoczęta po upadku powstania styczniowego oznaczała trwającą kilka dziesiątków lat walkę za wiarę. Jaką formę przyjmowały prześladowania za przekonania religijne w Królestwie Polskim?
Im dłużej analizuję system karania grekokatolików, tym bardziej mnie on przeraża. Był on bowiem nieludzki w swojej perfidii. Początkowo sprzeciwiających się grekokatolików karano grzywnami. Grzywny te były często bardzo dotkliwe, bo można je było nakładać w nieskończoność. Co ciekawe pieniądze te były przeznaczane m.in. na remonty świątyń unickich, w trakcie których usuwano wszelkie „łacińskie naleciałości”. Przeznaczano je również na gratyfikacje finansowe, wypłacane lojalnym duchownym greckokatolickim, spełniającym polecenia władz. Utrzymywano z nich piechotę i kozaków pacyfikujących grekokatolików czy kupowano artykułu biurowe dla administracji. Nabyto za nie także produkty, m.in. mięso, wódkę i piwo, jakimi częstowano grekokatolików w trakcie uroczystości „zjednoczeniowych” w Janowie Podlaskim, Białej Podlaskiej i Chełmie. Można więc powiedzieć, że im większy był opór, tym większe środki na walkę z nim trafiały w ręce władz.
Część grekokatolików nie chciała jednak płacić horrendalnych grzywien – opisy takiej postaci przeciwstawiania się urzędnikom carskim znamy z pamiętników hr Jadwigi Łubieńskiej z Kolana pod Radzyniem Podlaskim.
Ukarani odwoływali się do sądów, a nawet do Petersburga. Spraw tych było tak wiele, że tamowały one pracę wymiaru sprawiedliwości, a jawność rozpraw kompromitowała administrację. Dlatego w 1876 r. zakazano wnoszenia ich na wokandy sądów. Unici skazani byli więc na samowolę urzędniczą. Karano ich niemal za wszystko: za obrazę prawosławia, za szerzenie „łacińsko-polskiej propagandy”, za życie w „nieprawnym związku”, tj. bez prawosławnego ślubu, czy w końcu za niechrzczenie dzieci.
Warto zauważyć, iż z pozoru niewielkie kary przyczyniały się do rujnowania unitów. Na przykład za niedostarczenie metryki chrztu – aby uzyskać metrykę, należało dziecko ochrzcić w cerkwi – karano grzywną jednego rubla, nakładaną, na podstawie rozporządzenia naczelnika powiatu, przez wójta. Co tydzień dodawano kolejnego rubla, przy czym nie istniała górna granica tej kary. Były osoby, które musiały zapłacić po 40 rubli, a wszystko trwało tak długo, jak długo chciał sam naczelnik, z reguły do momentu, kiedy włościanin był „zupełnie bez niczego” – według słów wójtów. Kiedy zabrakło pieniędzy, licytowano majątek, w niektórych gminach za rubel kary sprzedawano nawet krowy. Często przebiegało to w sposób dramatyczny. Przykładowo do włościanina Łukasza Petruka z wioski Żerocin w powiecie radzyńskim 21 grudnia 1876 r. przybył wójt, aby wyegzekwować od niego karę za niedostarczenie metryki chrztu jego dzieci, w wysokości ośmiu rubli. Ponieważ Petruk nie dysponował taką kwotą, postanowiono skonfiskować jego krowę. Zdesperowany chłop wyrwał jednak powróz z rąk strażnika ziemskiego, prosząc, żeby lepiej go zabili, bo ta krowa jest jedyną żywicielką jego trójki maleńkich dzieci. Jednak na niewiele się to zdało, krowa została sprzedana na targu w Międzyrzecu Podlaskim. Czasami do opornego wójt przyjeżdżał z wozami, na które rzucano wszystkie cenne przedmioty, główne żelazne narzędzia rolnicze, sprzedawane następnie po zaniżonych cenach na targach – kupowali je głownie Żydzi, katolicy wiedzieli skąd pochodzą te przedmioty.
Słabo opisanym jak dotąd faktem jest zsyłka przywódców unickich w głąb Rosji.
Taką decyzję podjęto w 1874 r. Właśnie tam planowano poddać ich „reedukacji”. Ta karta męczeństwa unitów szczególnie jest mi bliska i powiem szczerze, nie raz czytając korespondencję urzędową, ich prośby do cara czy listy do rodziny, miałem po prostu łzy w oczach. Zesłańcy byli ludźmi naprawdę głębokiej wiary, którzy decydowali się nawet na rozłąkę z rodziną, nie godząc się na wyparcie katolicyzmu. Nierzadko zdarzało się, że pozostawieni przez nich bliscy popadali w nędzę. Bardzo ich to bolało. I kiedy, od czasu do czasu, niektórzy uzyskiwali kilkudniowe przepustki na widzenie z rodziną, często ofiarowywali pieniądze, jakie udało im się odłożyć na zesłaniu. Dodajmy, że w każdej chwili mogli oni powrócić z zesłania, warunkiem było oczywiście przyjęcie prawosławia. Z około 400 zesłańców przez 30 lat złamało się tylko 18 osób. Przy czym ci ludzie wracali najczęściej do domu w sytuacjach skrajnych, kiedy np. umierała ich małżonka, a dzieciom groził przytułek lub sierociniec. Były to niewątpliwie decyzje dramatyczne.
Obiecałem sobie, że w wolnej chwili, opiszę szczegółowo ich losy na zesłaniu. Przeprowadziłem już kwerendy w Petersburgu i Moskwie, nawiązałem kontakt z zauralską parafią katolicką w Czelabińsku, gdzie Podlascy unici postawili kościół. Dzięki pomocy Andrzeja Teleona z Parczewa, potomka unickich zesłańców, udało się odnaleźć ponad 300 oryginalnych listów unitów kierowanych do rodzin z zesłania. Jeśli tylko wygospodaruję odpowiednie fundusze i czas, postaram się wnikliwie przeanalizować ową korespondencję, przechowywaną w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie.
Wzorem przywiązania do wiary w diecezji siedleckiej pozostają bł. Męczennicy z Pratulina. W tym roku 23 stycznia, we wspomnienie liturgiczne, przypada 140 rocznica ich męczeńskiej śmierci. Co Pana Doktora – naukowo zajmującego się zagadnieniem unitów – ujmuje w ich postawie?
W moim odczuciu Błogosławieni Męczennicy z Pratulina stanowią swoisty symbol męczeństwa wszystkich unitów Podlaskich. Musimy bowiem pamiętać, że skala rosyjskich represji była tak wielka, że praktycznie obejmowała większość opornych rodzin na tych terenach. W sumie było to kilkadziesiąt tysięcy osób prześladowanych niemal przez pół wieku. Jestem przekonany, że wielu z nas ma wśród swoich przodków unickich męczenników i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Tym bardziej bliskie powinny być dla nas dzieje grekokatolików i ich męczeństwa. Naszym obowiązkiem jest dać tym ludziom głos, którego byli pozbawieni przez dziesięciolecia. Warto podkreślić, że unici byli niezwykle solidarni. Powiem szczerze, przejrzałem kilkadziesiąt tysięcy dokumentów dotyczących tego problemu i póki co nie natrafiłem na donos jednego unity na drugiego.
Ich heroiczna postawa, która urzeka mnie, wynikała ze specyficznego stosunku do wiary. Wiara była czymś normalnym, podstawowym. W ich przeświadczeniu bez niej nie można było po prostu żyć. Dlatego obce im były sztuczne pozy czy intelektualne kompromisy. Porzucić Kościół oznaczało dla nich zatracić siebie i swoje rodziny. Odpowiedzialna głowa rodziny nie mogła na to pozwolić. Za wierność Kościołowi byli w stanie zapłacić każdą cenę.
Męczennicy pratulińscy byli oczywiście bohaterami, ale bohaterami byli także ci, którzy za swoją postawę przez lata cierpieli biedę i nierzadko głód, ograbieni z całego majątku przez bezduszną administrację. Bohaterami byli też zesłańcy, którzy z tych samych powodów decydowali się na rozłąkę z rodziną. A wystarczyło tylko przyjąć prawosławie, wówczas mogli powrócić do rodziny, dostać zapomogi czy stypendia od bractw cerkiewnych, uzyskać preferencyjny kredyt na zakup ziemi czy w końcu możliwość kariery w administracji czy wojsku. Część uległa tym pokusom. Na Podlasiu większość pozostała jednak wierna Kościołowi, ceniąc sobie bardziej perspektywę wieczną, niż doczesne korzyści.
Dziękuję za rozmowę.
O rozmówcy
Dr Andrzej Szabaciuk, historyk i politolog, jest adiunktem w Katedrze Studiów Wschodnich w Instytucie Nauk Politycznych i Spraw Międzynarodowych na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II. Bada kwestie etnoreligijne w imperialnej Rosji. Wielokrotnie odbywał kwerendy w Rosji. W najbliższym czasie ukaże się jego najnowsza książka podsumowująca wieloletnie badania nad problematyką unicką pt. „Rosyjski Ulster. Kwestia chełmska w polityce imperialnej Rosji w latach 1863-1915”.