Niektórzy wieszczyli, że po zrealizowaniu wywalczonego w ciężkich bojach kontraktu na pociągi dla Mazowsza i Śląska, Stadler szybko się z Siedlec zwinie. Kolejne konkursy zdawały się potwierdzać tezę, że ze swoimi zdecydowanie zachodnimi cenami Szwajcarzy nie mają czego w Polsce szukać. W niedawnym przetargu na kolejne pociągi dla Kolei Mazowieckich Stadler zaproponował cenę netto zbliżoną do kwoty oferowanej przez konkurencję brutto. Kontrakt powędrował do bydgoskiej PESY, ale Stadler się tym nie zraża. Na przekór pesymistycznym zapowiedziom, szykuje się do rozbudowy swojego siedleckiego zakładu. – W branży kolejowej trzeba myśleć długoterminowo. Wydarzenia rozkładają się tu na wiele lat i takie też musi być planowanie – mówi Stanisław Skalski, dyrektor Stadlera ds. handlowych. – Nasza strategia w Polsce się nie zmienia: wiemy, że jest to jeden z większych rynków w Europie, postanowiliśmy tutaj zaistnieć i nie zniechęcamy się.
Przedłużają halę
O planach rozbudowy zakładu zaczęto szeptać w Siedlcach już kilka miesięcy temu, kiedy do magistratu spłynęły dokumenty potrzebne do wydania decyzji środowiskowej i pozwolenia na budowę. Dziś wiemy, jak to będzie wyglądało w szczegółach. – Przedłużamy halę. Powierzchnia produkcyjna wzrośnie o jedną czwartą, dokładnie o 1500 m2 – mówi S. Skalski. – Trwa już rekrutacja nowych pracowników, docelowo będzie ich nawet 150, czyli dwa razy więcej niż dziś.
Co będą robić ci wszyscy ludzie, skoro zamówień z Polski brak, a obecne zlecenie na osiem spalinówek dla kolei holenderskich dobiega właśnie końca? – Będziemy produkować dla lokalnego austriackiego przewoźnika GKB. Jego zamówienie opiewa na 13 pojazdów spalinowych, a więc więcej niż obecny kontrakt z Arrivą. W kolejce czekają już dwa kolejne zlecenia, mamy więc co robić – zapewnia dyrektor handlowy Stadlera.
Długofalowa współpraca
Siedlecki zakład to na razie tylko montownia, składająca elementy wytworzone za granicą. Ale nadchodzi czas spełnienia obietnicy złożonej przy otwarciu: że w miarę rozkręcania produkcji nastąpi stopniowa polonizacja szwajcarskich pociągów. Producent potwierdza, że rozgląda się za miejscowymi kooperantami. Będzie się kierował nie ceną, ale jakością oferowanych przez nich komponentów. I nastawia się na długofalową współpracę. – Poddostawca musi poznać naszą filozofię produkcji i system jakości. To wymaga długich rozmów, toteż żadnej umowy jeszcze nie podpisaliśmy. Mamy na widoku szeroką gamę komponentów mechanicznych i elementów wyposażenia wnętrz – mówi Stanisław Skalski. – W pierwszej kolejności będziemy szukać partnerów w Siedlcach i okolicy.
Kto ma rację?
Wygląda więc na to, że Szwajcarzy na dobre zapuszczają u nas korzenie. Pytanie, czy dzięki temu zdobędą kolejne polskie zamówienia. Na internetowych forach miłośników kolei trwają zażarte dyskusje. Stronnicy PESY grają na nucie patriotycznej: że jest to polska firma i że słusznie wygrywa kolejne przetargi, skoro oferuje dobry produkt za najmniejsze pieniądze. Zwolennicy Stadlera powątpiewają w jakość polskiego wyrobu i ostrzegają, że niższa cena zakupu zostanie szybko „zjedzona” przez koszty napraw i zużytej energii. Kto ma rację? Ocenimy to za kilka lat, kiedy jedne i drugie pociągi trochę już po Polsce pojeżdżą. Na razie ważne jest to, że skoro Stadler zamierza u nas zostać i walczyć, na polskim rynku kolejowym nie zabraknie ożywczej konkurencji.