Apologia była „ramieniem obronnym” chrześcijaństwa. Sobór Watykański II zmienił nieco optykę Kościoła: zamiast otaczających wrogów zaczął dostrzegać piękno Boskiego stworzenia. Doprowadziło to do przekształcenia się apologii w teologię fundamentalną – dyscyplinę teologiczną, która broni wiarygodności Objawienia Boga w Chrystusie, otwierając się na otaczający – coraz nowocześniejszy – świat.
W 2001 roku papież Jan Paweł II w tzw. „Apelu lubelskim” zachęcił katolików do obrony swej wiary, pamiętając o ekumenicznych wskazaniach Soboru Watykańskiego II. Dlatego rozprawa z poglądami atakującymi chrześcijaństwo i Kościół powinna odbywać się nie tylko w murach uniwersytetów, ale także w mediach. Tym bardziej, że przeciwnicy wcale nie grają fair, a szkody, które powodują, mogą być nieodwracalne.
Apologeci w Internecie
„Z każdym dniem, na każdym kroku kościół ujawnia swoje prawdziwe ja. Ta antypolska organizacja kompromituje się na naszych oczach, wielu już to widziało wcześniej i wielu otwierają się oczy. WOLNA POLSKA-PRECZ Z KLEREM.” Otwierając największy polski portal internetowy nie trzeba długo szukać, by natrafić na tego typu szokujące wpisy, atakujące Kościół czy chrześcijaństwo i jego wyznawców. Co ciekawe, takie posty znajdują się nie tylko pod artykułami bezpośrednio dotyczącymi religii. Cytowane powyżej rewelacje, autor przedstawiający się jako zulus_ zamieścił pod tekstem: „Seksafera w Olsztynie – skarga na proboszcza”, której to bohaterem wcale nie jest rzeczony proboszcz, ale olsztyński prezydent. Zdarzają się również zaczepki w stylu: „Do katolików, podajcie choć jedno historyczne źródło świadczące o istnieniu Jezusa”. Na szczęście z Internetu korzystają nie tylko wojujący ateiści, ale także księża dostrzegający jego ewangelizacyjną siłę i katolicy, którzy potrafią mądrze bronić swej wiary. Dlatego autorzy podobnych postów dosyć szybko dostają pełną listę pozachrześcijańskich starożytnych źródeł świadczących o działalności Jezusa: od listu Mary bar Sarapiona po „Żywoty cezarów” Swetoniusza. W efekcie podobne antychrześcijańskie prowokacje osiągają efekt odwrotny od zamierzonego.
„Dobra wiadomość to zła wiadomość”.
Maksyma, która buduje media, prowadzi do sytuacji, w których dziennikarze, szukając taniej sensacji, eksponują negatywne informacje, cicho wspominając o pozytywach. Często jest również tak, że manipulując czyjąś wypowiedzią nagłaśnia się tylko fragment budzący społeczne kontrowersje. Tak stało się w przypadku nowego przewodniczącego niemieckiego episkopatu, abp. Roberta Zolitscha, który w wywiadzie dla „Der Spiegel” stwierdził: „Z teologicznego punktu widzenia celibat nie jest konieczny”. Te słowa były wodą na młyn mediów zza Odry. Podniosło się wiele głosów pełnych oburzenia. Niewiele redakcji było na tyle uczciwych by dodać, że arcybiskup w tym samym wywiadzie powiedział, że z perspektywy duszpasterskiej celibat jest dziś rozsądny, a rezygnacja z bezżenności duchownych rozbiłaby Kościół katolicki.
Wybiórcza uwaga dziennikarzy
Podobnie dzieje się na naszym podwórku. Niestety, u nas również uwaga dziennikarzy jest wybiórcza. Istotne jest tylko to co dobrze się sprzedaje. Proboszcz organizujący dzieciom kolonie nie jest tak gorącym newsem jak były ksiądz występujący z Kościoła, poddając w wątpliwość Bóstwo Jezusa Chrystusa. Poglądy Tomasza Węcławskiego nagłaśniają największe polskie media. Dla polemicznych apologii starcza miejsca jedynie w ich katolickich odpowiednikach, mających nieporównywalnie mniejszy zasięg. Niewielu spośród czytających „Dziennik” czy oglądających główne wydanie „Faktów” sięgnie po „Tygodnik Powszechny” by zapoznać się z krytyką poglądów nowego guru kontestatorów chrześcijaństwa i Kościoła. A szkoda, bo oprócz teologicznych sporów, które mogą wydać się niezrozumiałe dla wielu wiernych, można zobaczyć sprawę apostazji byłego księdza w nieco innym świetle. W polemice z tekstem Tomasza Węcławskiego „Zanikająca opowieść” („Tygodnik Powszechny” nr 9/2008) ks. Henryk Seweryniak pisze: „Obawiam się, że dyskusja, która się zaczyna (piszę tak, choć osobiście nie wróżę jej przyszłości), będzie się obracać w granicach skrajnych pytań. Jedną wyznacza Cezary Michalski, pisząc na łamach „Dziennika” kwestię, czy Kościół w Polsce stać na tracenie takich ludzi jak Tomasz Węcławski. Drugą zaś ci, którzy zastanawiają się, jakie osobiste racje popchnęły autora „Zanikającej opowieści” do tak radykalnych działań, jak te, które przedsięwziął w minionym roku”.