Otóż na każdym kroku możemy natknąć się dziś na sytuację, w której ktoś chce nam coś sprzedać. Mało tego – przekonuje, iż tak naprawdę to robi nam łaskę, że sprzedaje, bo to okazja, jakiej świat nie widział od czasów, kiedy kilku warszawskich cwaniaczków przekonało przyjezdnego z prowincji, że może od nich kupić kolumnę Zygmunta. Numeru banku, który wydzwania do mnie po kilka razy dziennie, oferując mi „unikalny produkt tylko dla mnie za jedyne 30 zł miesięcznie”, nauczyłem się już na pamięć – nachalnym sprzedawcom zostaje rozmowa z panią, która w moim telefonie informuje, że „abonent jest czasowo niedostępny”. Zaś jeśli próbują dzwonić z numeru zastrzeżonego – inna, nie mniej grzeczna pani, informuje ich, że „abonent nie wyraził zgody na otrzymywanie połączeń z numerów zastrzeżonych” (tak też można, gdyby ktoś był zainteresowany!). Gorzej z telefonami stacjonarnymi – tu, jak nieraz słyszę, potrafi być po kilka ofert tygodniowo. A to ktoś proponuje za darmo unikalną golarkę do swetrów – wystarczy tylko przyjść na spotkanie i poddać się praniu mózgu… to jest, yyy, zapoznać się z niepowtarzalną ofertą marketingową, a to cudowne garnki, które same gotują, a to jeszcze jakieś inne „cudowności”. Lecznicze koce, materace, które są lekarstwem na każdą chorobę, relaksujące fotele. To wszystko za jedyne 3 tys. 999 zł, 2 tys. 999 zł… Dla twojej wygody oczywiście rozłożymy na raty. Aaaaa, i jeszcze dochodzą do tego koszty obsługi, te napisane na dole, małym druczkiem. Oczywiście, tu tkwi właśnie pies pogrzebany, bo te „koszty obsługi” niejednokrotnie podwajają cenę całego produktu. W końcu za te „darmowe” prezenty ktoś musi zapłacić… a że padło na ciebie? Płacz i płać. Akurat tu owi sprzedawcy nie różnią się zbytnio od bazarowych cwaniaczków, którzy kilkadziesiąt lat temu na bazarze Różyckiego tłumaczyli naiwnie wierzącym, że grając w „trzy lusterka”, można dorobić się fortuny: „Kto ma oczy z korka, ten płaci jak z worka” (uroczy wierszyk, który został mi w pamięci z jakiejś czytanej w dzieciństwie książki, a do nowej rzeczywistości pasuje jak ulał). Klasyka jednak nigdy się nie starzeje.
Podobne „okazje” można napotkać także w internecie. Ostatnio trafiłem na stronę, na której można zbadać swój iloraz inteligencji. Test jak test – kolejne zadania, których zwykle jest kilkadziesiąt, wreszcie na końcu magiczny przycisk „Zobacz wynik”. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, zamiast spodziewanego wyświetlenia liczby IQ pojawiła się prośba o wpisanie kodu z esemesa wysłanego na podany numer. Próżno jednak gdziekolwiek szukać ceny owego esemesa… A nie, jednak jest! Po drobiazgowej analizie ekranu monitora udało się dostrzec na białym tle minimalnie ciemniejsze, szare, maleńkie literki. Koszt esemesa: tylko 30 zł plus VAT (kiedy, prychając irytacją, opowiadałem o tym zdarzeniu koledze, on ze stoickim spokojem stwierdził: „No widzisz. Czyli zdałeś test na inteligencję”).
Przed świętami liczba takich „okazji” będzie zapewne rosła. Pamiętajmy jednak, że nie ma nic za darmo, niezależnie od tego, czy chodzi o kupno materaca, odkurzacza lub wełnianej pościeli – ale ta zasada rozciąga się także na życie duchowe. Zły duch nieraz może obiecywać nam „okazje” i drogi na skróty. Ale prawdziwa cena, napisana małym druczkiem, jest tak naprawdę bardzo wysoka. W każdym z tych przypadków stanowcze słowa: „Dziękuję, nie skorzystam” są najlepszą receptą na uniknięcie wpakowania się w kłopoty.