Nie pomoże, to jakby już pomógł


Jarek znalazł się w Londynie ponad roku temu. Na początku wszystko szło jak po sznurku. Szybko znalazł pracę w myjni samochodowej prowadzonej przez Anglika. Oprócz Polaków, pracowali w niej także sami Anglicy. Jarek zamieszkał w małym pokoiku przy myjni.

– Mieścił się w nim materac i lodówka. W sumie bez żadnych wygód. Ciasno, ale dało się wytrzymać.

Niestety Jarkowi zaczęło doskwierać zdrowie.

– Od detergentów i spryskiwaczy, pomimo że pracowałem w rękawiczkach, łuszczyły mi się dłonie. Robiły się czerwone i piekące. Na koniec zaczęły puchnąć.

Ratował się kremami i maściami przysłanymi z Polski.

– Niewiele pomagały, ale zaciskałem zęby i pracowałem dalej.

W końcu to sam pracodawca zwolnił Jarka z codziennych, bolesnych obowiązków.

– Interes przejął syn. Nie szło się z nim dogadać. Myjnia nie przynosiła dochodów. Zaczął ją likwidować, a nas zwalniać. Padło na mnie i jeszcze jednego Polaka.

Ale Jarek nie załamywał rąk. Znalazł pracę w fabryce. Też u Anglika.

– To była czysta robota. Najpierw przyklejanie naklejek na pudełka. Później pakowanie części hydraulicznych.

Pokój wynajął u samego szefa. Kiedy ten się wyprowadził, Jarek został na lodzie. Wtedy trafił na Polaków.

– Wynajmowali kamienicę od Anglika. A dalej już sami zajmowali się werbowaniem chętnych do zamieszkania. Do właściciela, przez ich ręce, spływała tylko kasa. Jego na oczy w życiu nie widziałem.

Decyzja Jarka była szybka, a umowa krótka: pieniądze za pokój co tydzień, tak jak pensja.

– Mieszkanie 10 minut drogi od pracy. Nie było się nad czym zastanawiać.

Mieszkanie okazało się jednak bardzo kosztowne.

– Było nas w pokoju czterech. A płaciłem tygodniowo 60 funtów, tyle samo, co wcześniej u Anglika za samodzielny pokój.

Prawdziwe kłopoty zaczęły się, kiedy Jarek po raz kolejny musiał szukać pracy.

– Szef zmniejszył produkcję, powoli zaczął zwijać interes i w końcu podziękował za współpracę. Nie miałem odłożonych pieniędzy, a trzeba było zapłacić za mieszkanie.

Jarek poprosił wynajmujących mu je Polaków, aby zaczekali do momentu, kiedy znajdzie pracę. Rodacy niestety czekać nie chcieli. Jarek miał zapłacić albo się wynosić.

– Usłyszałem, że mam się spakować. Zrobiłem to. Ale ku mojemu zaskoczeniu nie pozwolili mi niczego zabrać. Torbę kazali zostawić przy drzwiach. Powiedzieli, że dostanę ją jak wrócę z pieniędzmi. Wyprosiłem kilka koszulek, bo przecież musiałem mieć coś do przebrania. Ale już lekarstw nie pozwolili wziąć. Kiedy zatrzaskiwali mi drzwi przed nosem, przypomniałem sobie słowa przyjaciela: „Trzymaj się z dala od Polaków”.

Kolejne kilka tygodni Jarek spędził na ławce w parku…

Jeszcze mniej szczęścia miał Marek. Jego kłopoty zaczęły się zaledwie kilka chwil po tym, jak jego stopa dotknęła angielskiej ziemi. Do wyjazdu zachęciło go ogłoszenie w jednej z ogólnopolskich gazet. Przeczytał w nim o pracy w Anglii przy sortowaniu ziemniaków z zakwaterowaniem. Najpierw zadzwonił, jak sam mówi, żeby się zorientować.

– A kiedy już się zdecydowałem, miła pani poinstruowała mnie, że mam przylecieć na lotnisko Luton w Londynie i tam czekać na Polaka, który zabierze mnie do mieszkania i przekaże dalsze instrukcje. A i najważniejsze: mam mieć w kieszeni 250 funtów.

Polski pośrednik zjawił się na lotnisku po 3 godzinach.

– Pierwsze, o co zapytał, to czy mam przy sobie pieniądze. Potem zapakował mnie do samochodu.

Siedziało w nim już kilku Polaków, którzy, tak jak Marek przylecieli tego dnia z kraju. Po chwili „przewoźnik” znowu upomniał się o pieniądze. Potem obiecał, że porozwozi przyjezdnych do mieszkań. Kilka godzin później kazał wszystkim wysiąść.

– Zostawił nas na środku ulicy. Powiedział, że mamy czekać na kolejnego gościa, z kluczami do mieszkań. Bo okazało się, że ten pierwszy ich nie miał.

Po 2 godzinach oczekiwania zaniepokojony Marek zaczął dzwonić do pośredniczki w Polsce. Nikt jednak nie odbierał telefonu.

– Po kilkunastu próbach dotarło do mnie, że zostałem oszukany. Mój pobyt okazał się 1-dniowy. Wróciłem do Polski. Co się stało z tamtymi gośćmi? Nie wiem. Zostali z kilkunastoma funtami w rękach, bez pracy i mieszkania…

Nie pomoże, to jakby już pomógł

Młodzi, wykształceni, odważni… Wyjeżdżają za namową znajomych czy rodziny, w poszukiwaniu większych zarobków. Bez gwarancji, że im się uda. Ale noga może się podwinąć także w kraju. Tyle, że w kraju jest zawsze ktoś z rodziny, przyjaciel, znajomy, kto może podać pomocną dłoń. Za granicą też, co powinno być rzeczą naturalną, skłaniają się do szukania bratniej duszy wśród Polaków. Kto jak kto, ale rodak na obczyźnie powinien zatroszczyć się o swojego krajana. Niestety, szybciej mogą liczyć pomoc autochtona niż swojego, jak mawiają młodzi, ziomala.

Damian, który od kilku lat mieszka i pracuje w Hiszpanii, wyznaje zasadę: zero kontaktów z Polakami.

– Hiszpan zawsze ci za pracę zapłaci, a Polak zawsze cię oszuka. Mój był polski szef odkrył, że tu może być kimś. Załatwia pracę każdemu, kto chce, a później kasuje za żarcie, mieszkanie, załatwienie czegokolwiek. Zostawia człowieka gołym. Co zarobisz, oddajesz jemu i zostaje ci co najwyżej na piwo.

Damianowi udało się wyrwać, bo znał język.

– Pozostali pracują, co drugi dzień, za 20 euro. Płacąc 100 euro za łóżko, 150 za żarcie, a 50 pochłaniają dojazdy do pracy w polu przy zbieraniu pomarańczy.

Przykre doświadczenia z rodakami na obczyźnie ma również Igor, który od 2 lat mieszka w Anglii. Wcześniej przez rok pracował w Australii i USA.

– Polacy na emigracji są wyjątkowo dla siebie niemili i zawistni. Zamiast sobie pomagać, jednoczyć siły i dbać o naszą kulturę, my wolimy się nawzajem wykorzystywać.

Przyznaje, że z rodakami kontaktów nie utrzymuje i nie liczy na ich wsparcie.

– Polak jak ci nie pomoże, to tak, jakby już ci pomógł.

Pracowity cham?

Bezlitosne dla rodaków na emigracji są również statystyki. W zamieszczonej na jednej ze stron internetowych ankiecie dotyczącej stosunków społecznych pomiędzy Polakami na emigracji w Wielkiej Brytanii i Irlandii 46% respondentów przyznaje, że spotkało się z niechęcią do rodaków. Poproszeni o podanie do 5 cech, jakimi charakteryzują się Polacy na emigracji, co prawda, po pierwsze wymieniają pracowitość, ale zaraz za nią plasują się: chamstwo, zawiść i cwaniactwo. Najczęściej niechęć do rodaków wyrażają polscy emigranci w wieku od 20 do 30 lat. Im wskaźnik wiekowy wyższy, tym większa tolerancja. O tym, że Polacy na emigracji są wobec siebie solidarni i wzajemnie się wspierają przekonanych jest zaledwie niecałe 3% respondentów. Natomiast 25% nie chce się o tej solidarności przekonać, bo zdecydowanie stwierdza, że nie szuka kontaktu z rodakami. „Jeśli Polak może na kimś zarobić albo kogoś wystawić, to na pewno nie wystawi obcokrajowca, a rodaka” – takiego zdania jest 32% ankietowanych. Dlatego 13% przyznaje, że za granicą unika kontaktu z Polakami. Zdaniem ankietowanych zachowanie rodaków wpływa również na to, jak jesteśmy postrzegani poza krajem. 25% z nich uważa, że przez osoby które wyjechały Wielkiej Brytanii i Irlandii pogorszył się wizerunek Polski w tych krajach.

Psycholog Ewa Przesmycka-Perczyńska nie pozwala jednak generalizować negatywnych ocen zachowań Polaków. – To nie zależy od narodowości, tylko od człowieka. Podobnie dzieje się również w innych krajach – wyjaśnia i wylicza znane jej przypadki, w których rodak mógł jednak na rodaka liczyć. Jej zdaniem na ilość przypadków wykorzystania Polaków przez nich samych może wpływać to, że za granicę wyjeżdżają często ludzie skłonni do kombinowania. To obala tezę, że zmieniamy się wraz z przekroczeniem granicy. – Nasze zachowania zależą od osobowości, a nie granicy. Myślę, że generalnie człowiek czy tu, czy tam jest taki sam – tłumaczy Przesmycka-Perczyńska. Co jednak powoduje, że na obczyźnie ziejemy do siebie ogniem? – Być może przyczyną jest zawiść, wynikająca z niespełnienia marzeń. Ale też stres z powodu rozstania z bliskimi, wyobcowania. To może też nasilać pewne rywalizacyjne zachowania – wylicza psycholog.

Nie wiadomo jednak, czy potrzeba czasu, czy zmiany pokoleniowej, aby Polacy na emigracji wspólnie pracowali, bawili się, celebrowali narodowe święta i byli dumni ze swojej kultury i kraju. Innym narodom to się udaje…


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *