Działająca przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Łomazach Strażacka Orkiestra Dęta świętuje 25 urodziny. Uroczystości jubileuszowe odbyły się 11 listopada. Były gratulacje i wspomnienia. Cofnijmy się więc do końcówki lat 80 ubiegłego wieku.
– W Łomazach istniała wtedy ludowa kapela. Pewnego dnia jeden z jej członków postanowił założyć orkiestrę dętą. Podobna był już u naszych sąsiadów – w Rossoszu – wspomina Józef Hołonowicz, skarbnik orkiestry. – Zaczynaliśmy od zera. Na początku graliśmy na pożyczonych instrumentach, a za mundury częściowo płaciliśmy sami. Do dziś za wsparcie wdzięczni jesteśmy naszemu byłemu proboszczowi ks. kan. Antoniemu Bubele. Dzięki księdzu środki na wyposażenie orkiestry były zbierane także w kościele. Na nasze potrzeby przeznaczał ofiary z tacy, pozwalał również na kwesty do puszek. Wspomagał nas zarówno organizacyjnie, jak i finansowo. W ramach podziękowania w dniu imienin odwiedzamy go w domu i gramy dla niego specjalny koncert – opowiada.
Pan Józef gra w łomaskiej orkiestrze od chwili jej powstania. – Przywiozłem na próbę dwóch synów i sam dałem się wciągnąć. Wcześniej grałem na sakshornie tenorowym, teraz zamieniłem go na bęben. Mam już swoje lata, nie dam rady grać na trąbie. Przyzwyczaiłem się do naszej orkiestry, trudno mi ją porzucić, ba… nawet żal – wyznaje mój rozmówca.
Disco na trąbkach
Głównymi założycielami orkiestry byli: Stanisław Deneko, Feliks Kowaleńko, Wacław Szudejko, Feliks Zydlewski, Franciszek Uściński i Marian Chwalewski. Do tworzenia orkiestry zgłosiło się ponad 20 ochotników. Pierwszym dyrygentem został bialczanin Edward Borysiuk. – Instrumenty pożyczaliśmy z dawnego Powiatowego Domu Kultury w Białej Podlaskiej. Kiedy zaczęliśmy zarabiać, stopniowo kupowaliśmy własne – mówi skarbnik orkiestry.
Dziś zespół liczy około 30 członków. – W naszej orkiestrze, jak wskazuje jej nazwa, korzystamy z instrumentów dętych blaszanych i drewnianych. Do tej pierwszej grupy należą trąbki, puzony i sakshorny, do drugiej saksofony i klarnety. Wykorzystujemy także instrumenty perkusyjne. Gramy wszystko, co może zagrać orkiestra dęta. Nasz repertuar jest bardzo szeroki. Wykonujemy nie tylko utwory kościelne, chętnie sięgamy również po muzykę poważną, rozrywkową, a nawet współczesną – wylicza Wojciech Lesiuk, kapelmistrz łomaskiej orkiestry.
Dodaje, że chyba jako pierwsza orkiestra dęta podjęli się wykonać ostatni wielki przebój disco polo. Piosenkę „Ona tańczy dla mnie” w akompaniamencie muzyków z Łomaz obejrzało na You Tube kilkanaście tysięcy osób. Inne orkiestry zwracały się do nich po przekład nutowy. Lekki repertuar przyjmuje się najlepiej, zarówno wśród odbiorców, jak i samych muzyków.
– Granie musi dawać radość i frajdę. Staramy się wykonywać to, co może sprawiać przyjemność. Nie dajemy trudnych koncertów i nie wykonujemy utworów symfonicznych – dodaje kapelmistrz.
W Wadowicach i Mrągowie
Członkowie orkiestry przyznają, że są uznawani za wizytówkę Łomaz. Cieszą się uznaniem nie tylko mieszkańców swojej gminy. Najczęściej uświetniają uroczystości w powiecie bialskim i jego okolicach, ale zdarza się im, i to dosyć często, wyjeżdżać w Polskę.
– W tym roku graliśmy na kilku dożynkach parafialnych, gminnych, powiatowych, a nawet diecezjalnych. Co roku bierzemy udział w powiatowej pielgrzymce strażaków. W tym roku byliśmy też na Zlocie Orkiestr Dętych w Licheniu. Graliśmy także na procesji Bożego Ciała w Siedlcach – wspomina Kamil Szostakiewicz, sekretarz orkiestry.
– Dwa razy gościliśmy w Wadowicach. Występowaliśmy na koncertach poświeconych bł. Janowi Pawłowi II. Jeździliśmy na Ogólnopolską Pielgrzymkę Strażaków na Jasną Górę. Braliśmy udział w biciu rekordu Guinnesa, w akcji „2000 trąb na 2000 rok”. Impreza organizowana była na rynku w Krakowie. Razem z innymi trębaczami wykonywaliśmy hejnał mariacki. Przedsięwzięcie przygotowało Radio Zet. Mile wspominamy również dwa występy w Mrągowie. Graliśmy na dniach miasta i na pikniku country. Podczas tej ostatniej imprezy prowadziliśmy uroczysty korowód, w którym szło kilkanaście tysięcy ludzi. W ubiegłym roku jeździliśmy na Regionalny Festiwal Orkiestr Dętych do Bychawy – opowiada W. Lesiuk.
Co przeżywają, gdy patrzy na nich kilkaset, a czasami nawet kilka, tysięcy par oczu? Ze spokojem odpowiadają, iż spoglądają w nuty i robią swoje.
Jest w orkiestrach siła…
Strażackie orkiestry dęte odchodzą powoli do przeszłości. Na terenie powiatu bialskiego działają tylko dwie takie grupy. Ich dalsze losy zależą od kilku czynników.
Łomaskich orkiestrantów pytam o to, czy rywalizują z muzykami z Rossosza. – Nie wchodzimy sobie w drogę, zresztą okazji do występów jest tak dużo, że wystarczy ich obu orkiestrom. Na północ od Łomazy gramy my, na południe – oni. To taka niepisana umowa. Zdarza się też, że wymieniamy się muzykami – mówi kapelmistrz.
W orkiestrze jest ciągła rotacja. Jedni przychodzą, drudzy rezygnują, ale są też tacy, którzy wiernie od wielu lat przychodzą na cotygodniowe próby i biorą udział w gościnnych występach. – Orkiestra może liczyć na wsparcie gminy Łomazy. Miejscowy samorząd zatrudnia kapelmistrza, pomaga w zakupie instrumentów, które z czasem się zużywają, dokłada do odświętnych mundurów i opłaca autokar. Sięgamy też po środki europejskie. W 2011 r. gmina Łomazy złożyła wniosek do Bialskopodlaskiej Lokalnej Grupy Działania na doposażenie w instrumenty muzyczne Orkiestry OSP Łomazy. Wniosek został rozpatrzony pozytywnie. Rok później zakupiono dziewięć nowych instrumentów na kwotę ponad 37 tys. zł. Dofinansowanie ze środków europejskich wyniosło ponad 21 tys. zł, gmina dołożyła 16 tys. zł – informuje K. Szostakiewicz.
Orkiestrę wspierają także bialskie starostwo, miejscowe instytucje i osoby prywatne.
Najpierw teoria
Jesienią każdego roku odbywa się nabór nowych członków. – Obecnie mam kilkoro uczniów. Radzą sobie całkiem dobrze. Do gry na instrumentach dętych bardziej predysponowani są chłopcy, ale nie jest to regułą. W naszej orkiestrze mamy także kilka pań. Obecnie mój najmłodszy uczeń chodzi do drugiej klasy podstawówki. Zanim jednak ochotnik zacznie na dobre grać w orkiestrze, musi upłynąć trochę czasu. Najpierw badam jego słuch muzyczny. Sprawdzam, czy ma predyspozycje do tego, by grać na instrumencie dętym. Pytam o stan uzębienia, choroby układu oddechowego i o ocenę z wychowania fizycznego. Najważniejsze są jednak słuch muzyczny i chęci. Potem taka osoba uczy się teorii, przyswajając podstawy muzyki. Dowiaduje się np., czym jest nuta i dźwięk. Poznaje też zasady rytmiki. Kiedy ochotnik zdobędzie konieczną wiedzę, wtedy dostaje instrument. Powtarzam, że zanim człowiek nauczy się na czymś grać, musi zjeść beczkę soli. Na raz się nie da, wszystko przychodzi z czasem. To żmudna i trudna praca, ale efekt jest naprawdę ciekawy – tłumaczy W. Lesiuk.
– W pozyskiwaniu nowych członków pomagają ksiądz, który podczas ogłoszeń informuje o naborze, i dyrekcja naszej szkoły. Pani dyrektor wysyła do nas zdolnych uczniów. W tym roku zainteresowanie nauką gry wyraziło kolejnych kilka osób – podkreśla K. Szostakiewicz.
Oddajemy nasz czas
Swoich rozmówców pytam o to, co daje im przynależność do orkiestry. – Przede wszystkim satysfakcję. Nie mamy z tego tytułu żadnych korzyści materialnych. Członkostwo w orkiestrze wymaga ogromnego poświęcenia i czasu. W sezonie letnim mamy zajęte wszystkie niedziele, dosyć często występujemy także w soboty, a nawet w piątki – dopowiada Kamil.
– Zdarzyło się, że jednego dnia występowaliśmy aż w trzech miejscach. Nieraz bywało, że dzieliliśmy się na dwie grupy, bo dostawaliśmy zaproszenia do kilku miejsc w tym samym czasie. Trudno było odmówić – wchodzi w słowo pan Józef. Dodaje też, że młodzi nie są dziś tak chętni do dzielenia się swoim czasem jak kiedyś.
– Nie dziwię się, że młodzież często rezygnuje z grania. To także ogromny wysiłek. Wszystkiego trzeba się nauczyć samemu. Jestem pełen podziwu dla naszego kapelmistrza. Tu nic nie przychodzi samo, tu nie ma przypadków. Grający zmaga się z bólem ust, szczęki i głowy. Wiem, co to znaczy, bo sam uczę się grać na sakshornie. Czasami od tej gry mam przed oczami mroczki. Dużo czasu musi upłynąć, zanim początkujący opanuje technikę grania, a potem zgra się z innymi muzykami. My jesteśmy amatorami, tylko nieliczni mają wykształcenie muzyczne. To, co robi pan Wojciech, to prawdziwy majstersztyk – chwali kapelmistrza Tadeusz Sawicki, kierownik orkiestry.
Wtóruje mu pan Józef. – Kiedy przyszedłem do orkiestry, nie miałem zielonego pojęcia o graniu. Śpiewałem w kapeli i w chórze parafialnym, ale nie umiałem na niczym grać. Naukę gry na „tenorze” rozpocząłem po trzydziestce. Ze swojego doświadczenia wiem, że jedna nieobecność na próbie prowadzi do ogromnych zaległości – tłumaczy.
Wojciech Lesiuk jest trzecim dyrygentem łomaskiej orkiestry. Kieruje nią od 1998 r. Batutę przejął po Eugeniuszu Kubinowskim. Na co dzień prowadzi zajęcia z muzyki w radzyńskiej podstawówce. Pracuje także w tamtejszej szkole muzycznej. Uczy gry na trąbce i prowadzi szkolną orkiestrę. – To mój zawód i moje hobby, zresztą… bardzo lubię orkiestry dęte – przyznaje.
Na koniec pytam o marzenia. Pierwszy odpowiada pan Józef: – Żeby nasza orkiestra trwała tysiąc lat i jeden dzień dłużej…