Informacje podał portal www.fronda.pl. Najkrócej mówiąc: zdjęcia pokazują, jak może wyglądać „radosna twórczość” w celebrowaniu liturgii. Choć słowo „celebracja” jest tu użyte zdecydowanie na wyrost (co będą mogli stwierdzić ci, którzy znajdą w internecie społecznościową zakładkę wspomnianej grupy), ma jednak przewrotny sens. Pokazuje bowiem, jak w pogoni za oryginalnością, źle pojmowaną inkulturacją można się pogubić. I „celebrować” swoje projekcje, zamiast zbawczych misteriów.
Poza granice śmieszności
Co zatem można znaleźć na wspomnianym profilu Przyjaciół Tradycji Katolickiej? Proszę bardzo: celebrans przebrany za disnejowskiego królika albo z nosem klowna (Msza z udziałem dzieci?), ornat z emblematem Supermena, pies w liturgicznej pelerynce asystujący celebransowi, świecznik siedmioramienny na ołtarzu zamiast krzyża, dziewczynka czytająca Pismo Święte w przebraniu czarownicy z Harry’ego Pottera, zamiast kielicha szklane kieliszki „szampanówki”, tęczowe ornaty, ksiądz w przebraniu Myszki Miki czy w pełnym umundurowaniu harleyowca (ze stułą przewieszoną przez ramiona), wierni, którzy sami biorą sobie Hostie z ołtarza, ołtarz na kartonie (w tle port), młodzi podnoszący razem z księdzem kielich z Krwią Chrystusa. A na „deser” grill za kościelnym ławkami, impreza taneczna po Mszy św. (w bocznej nawie oczywiście) czy… pieczone prosię nad paleniskiem rozstawionym w kruchcie świątyni itp.
Na szczęście to nie są zdjęcia Polski. Ale świat pędzi naprzód, a jak nam podpowiadają współcześni „wielbiciele” papieża, Kościół w Polsce nie może zostać z tyłu. Forpoczty już są w postaci gromadzenia (i święcenia) w kościele zwierzątek w dniu wspomnienia św. Franciszka z Asyżu czy wyczynów twórców „kabarecików”, organizowanych podczas homilii, głoszonych w trakcie tzw. Mszy dla dzieci.
Pomiędzy sacrum a tandetą
Skąd się biorą takie pomysły? To pierwsze pytanie, które narzuca się po obejrzeniu wspomnianych zdjęć. Nie podejrzewam złej woli. Raczej brak refleksji powodowany zanikiem poczucia sacrum – zarówno u duchownych, jak i wiernych świeckich, niefrasobliwość i ignorancję w kwestii znajomości podstawowych dokumentów liturgicznych. Wszystko zapewne robione jest w dobrej wierze, z pragnieniem przybliżenia wiernym Bożych tajemnic, przemówienia do nich za pomocą bliskiego im języka, obrazów wziętych wprost z codzienności. Ale to nie wszystko. Sięganie po „fajerwerki” wymuszają niekiedy sami chrześcijanie skażeni mentalnością świata, który w agresywny sposób narzuca swoją retorykę, sposób myślenia. Wedle tych kryteriów warte uwagi jest jedynie to, co zabawne, błyskotliwe, co wpisuje się w konwencję kulturową, zostało pozbawione zbędnej ornamentyki, nacechowane emocjonalnie, wnoszące dobre samopoczucie, nietargające zanadto sumienia. Reszta jest nudna i niezrozumiała! Być może tu należy szukać źródeł niefrasobliwości duszpasterzy próbujących nadrabiać „zaległości”. Z różnym skutkiem.
Często pojawia się tłumaczenie, że przecież Jezus także mówił, używając obrazów wziętych z życia (winnica, uczta, zwyczajne ludzkie sprawy, troski, scenki rodzajowe przedstawiające dylematy wdowy, sędziego, faryzeusza, apostołów itp.). Dlaczego Go nie naśladować? Chrystus sprawował Eucharystię w Wieczerniku, przy normalnym stole (podobnie błogosławił i łamał chleb wieczorem z uczniami idącymi do Emaus). Pierwsi chrześcijanie celebrowali Msze św. w domach, później na grobach męczenników, w katakumbach rzymskich. Na początku nie było kościołów. Dalej: kwestia inkulturacji, którą postulował Sobór Watykański II – przecież w liturgię ludów Afryki czy Amazonii wpleciony jest taniec, nagość i nikt nie widzi w tym problemu.
Zgoda. Pytanie jest następujące: o jakie naśladowanie chodzi? Gdzie jest granica, której nie powinno się przekraczać, ponieważ poza nią lokuje się śmieszność? Czy aby w wielu wspomnianych przypadkach nie została ona przekroczona? Gdzie kończy się sacrum, a zaczyna tandeta?…
Nie z tego świata
Wydaje się, że zastrzeżenie przestrzeni sacrum i roztropne chronienie jej przed sprowadzeniem do poziomu świata wróżek, wodników i postaci z The Walt Disney Company jest obroną przed czymś, co dziś pcha się do nas drzwiami i oknami: mentalnością świata, wedle której życie ma być „fun”. Próbuje ona wypierać wszystko, co jest z krzyża Jezusa Chrystusa. Ukazać Boga jako tego, który jest „primus inter pares” (pierwszym spośród równych) – ale skoro wszyscy jesteśmy bogami dla samych siebie… – czemu nie? Ma pomóc fajnie przeżyć życie, zapewnić rozrywkę, święty spokój i być gwarantem pakietu ubezpieczeniowego na wieczność. Zainfekowani tendencjami, które widzimy wokół, ulegamy pokusie podlizywania się współczesnej kulturze. A ona podpowiada, że aby sprzedać towar (a za taki już dawno uważa się w świecie komercji religię – vide: Boże Narodzenie, Pierwsze Komunie itd.), trzeba go najpierw odpowiednio zareklamować, wejść w komercyjny klucz, ukazać atrakcyjność idei, wartości w sposób, jaki jest aktualnie akceptowalny.
Tylko że trendy się zmieniają. Świat sobie z tym poradzi – Kościół uwikłany w nie, lekkomyślnie zaprzęgający Myszkę Miki, wróżki z zekranizowanych przygód Harry’ego Pottera itd. do promocji Ewangelii, pozostanie skompromitowany, sam ze swoją śmiesznością…
Szacunek wobec tradycji liturgicznej, bronienie przed nadużyciami, troska o jej piękno, ład są wyrazem wiary, że Bóg przynależy do innego porządku. Syn Boży stał się człowiekiem, Emmanuelem – Bogiem z nami, Bratem. Ale jednak jest Kimś, kto stoi ponad nami. Jest przyznaniem racji twierdzeniu, że mentalność Kościoła, stwórczy porządek nie pokrywa się z mentalnością tego świata – a często wręcz znajduje się w opozycji do niej. Nie możemy o tym zapominać, ponieważ zagubimy coś niezmierne cennego. Pozbawimy się tożsamości.
Strój kościelny, czyli najlepszy
Opowiadał mi ktoś o zwyczajach, jakie zapamiętał z domu rodzinnego. W sobotni wieczór ojciec zbierał buty wszystkich domowników i z wielką pieczołowitością je czyścił. Bo następnego dnia była niedziela. I domownicy szli do kościoła. A na Mszy trzeba wyglądać najlepiej! Bo to Dzień Pański! Po dziś dzień wyrażenie „ubranie kościelne” jest synonimem stroju najlepszego, odświętnego, trzymanego na specjalne okazje. Pośrednio już sama nazwa mówi o wyjątkowości spotkania, jakie dokonuje się podczas Eucharystii.
Jeżeli ktoś z Państwa jest dociekliwy, zapyta: no dobrze, ale przecież nie chodzi o fasadę, strój, ale raczej o zrozumienie, czym jest liturgia, co wynika z uczestnictwa w niej? Czy dym kadzidła, złocenia, dostojeństwo rytuału, bogactwo sformułowań i treści, skrupulatność w wypełnianiu wskazań liturgistów – przy pasywnej postawie uczestników, ich „uodpornieniu się” na przychodzącego Boga, zazdrosnym trzymaniu swojego życia dla siebie – są w stanie przemienić człowieka? Do teatru też zakładamy odświętny strój. I wyjście na spektakl także jest swego rodzaju świętem. A jednak o co innego tu chodzi.
Oczywiście, nie strój jest najważniejszy – choć on też coś ważnego komunikuje. Przygotowuje do doświadczenia sacrum. Jest też znakiem szacunku wobec zgromadzonej na modlitwie wspólnoty. Podobnie ceremoniał, tradycja, przygotowanie uczestników do aktywnego w niej udziału, stopień zrozumienia słów, gestów, jakość sposobu proklamowania słowa Bożego. Ważne jest, aby przeżywać liturgię w taki sposób, by dostrzec przez znaki przychodzącego Boga – znaleźć się przez ich pośrednictwo w centrum misteriów zbawczych. Liturgia jest niezwykle spójna. Zawiera w sobie głęboką logikę, wewnętrzny ład. Zachwianie go, lekkomyślne pomieszanie porządków zawsze będzie prowadziło do nieporozumień.