Jej autorka jest wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, zaś sama książka to praca doktorska o możliwości zastosowania współczesnych metod PR w rozwiązywaniu kryzysów w Kościele.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na łamach „Rzeczpospolitej” ukazała się relacja z tegoż wydarzenia. Autorka artykułu (nazwiska nie wymienię, bo persona to wielka, postrzegana przez wielu jako ekspert do spraw kościelnych) opisała wszystko solennie i dokładnie… aż do ostatniego akapitu. Zarzuciła mianowicie władzom uczelni, że za odwagę i niekonwencjonalne podejście obniżyły autorce ocenę końcową doktoratu (przeciwnie – pracę nagrodzono wyróżnieniem). „Wiele instytucji o dłuższym stażu ulega syndromowi trzech Z: zadowoleniu z siebie, zachowawczości i zarozumiałości” – dodała. Artykuł wywołał zrozumiałe oburzenie i niesmak, wystosowano oficjalne pisma… i sprawa ucichła, zepchnięta w niepamięć przez kolejne newsy.
Niestety, patrzenie na Kościół jako na przedsiębiorstwo, będące tylko jednym z wielu uczestników życia publicznego, świadczącym usługi sakramentalno-duchowe, jest coraz powszechniejsze. Tymczasem Kościół to przede wszystkim wspólnota ludzi słabych i upadających, gdzie grzeszność człowieka spotyka się z mocą Boga. Wynikające ze słabości ludzkiej kryzysy obecne były w Kościele już od początku jego istnienia. Autorka książki zastrzega wprawdzie, że Kościół jest rzeczywistością bosko-ludzką i porusza się w obszarze innym niż ziemskie firmy, jednak sposób myślenia, prezentowany przez niektórych dziennikarzy, a nawet samych wiernych, budzi niepokój. Podobnie, jak budzi niepokój fakt, że czasami owe kryzysy wywołują ci, którzy deklarują się jako przyjaciele. Chciałoby się przywołać łacińską sentencję: „Broń mnie, Boże, od przyjaciół. Z wrogami jakoś sobie poradzę”.