I przypomniała się, gdy oglądałem w jednej ze stacji telewizyjnych program poświęcony szkolnictwu prowadzonemu przez Opus Dei. Reporter zadał jednej z rodzin pytanie: „To chcecie wyszkolić świętych?”. Zapewne oczekiwał, że zaczną się wykręcać, że nie, że ich celem jest wychowanie normalnych ludzi z zasadami, że wcale nie chcą programować dzieci w ich wyborach etc. Jakimże zdziwieniem dla niego była krótka i jasna odpowiedź rodziców: „Tak, chcemy wychować świętych!”.
Dzisiejsze czasy nie są nastawione na takie odpowiedzi. Chęć zostania świętym, a przynajmniej wyznanie takiej chęci, jest zaiste szokujące dla większości nie tylko niewierzących, ale również dla wiernych przynależących do tych czy innych wspólnot wyznaniowych, nie wyłączając także katolików. Dlaczego?
Kult „normalności”
Wydaje mi się, że przyczyn jest wiele, ale dominująca wśród nich to chęć pozostania „normalnym”. Przy czym pod tym słowem nie kryje się dawne rozumienie normalności jako zgodności z normą czy to prawa naturalnego, wyrażonego w mojej ludzkiej naturze, czy też zgodności z normami etycznymi lub prawnymi, czy wreszcie zgodności z normami ustalonymi na mocy zwyczaju. Dzisiejsza „normalność” oznacza raczej zasadę „nie wychylania się”. Często okraszona jest ona wyrażaniem opinii, że wszelka skrajność jest już „nienormalnością”. Dzisiejszy człowiek zamiast wypowiedzenia „tak” lub „nie”, woli stwierdzić „może”, a najczęściej „nie wiem, nie zajmuję w tej kwestii stanowiska”.
Używając pewnego porównania, wolimy żyć wewnątrz ławicy niż na jej obrzeżach, nie narażeni na konieczność spotkania się z niebezpieczeństwami zagrażającymi naszemu spokojowi. O płynięciu pod prąd raczej mowy nie ma. Oczywiście, są jeszcze jakieś poszlaki młodzieńczych buntów, ale one wszystkie raczej noszą znamiona swoistej homogeniczności, zawierają się bowiem w ramach różnych trendów i mód, co najczęściej wyrażamy stwierdzeniem: „przecież wszyscy tak robią”. Może jeszcze od czasu do czasu powiemy, że to my kształtujemy nasze życie, lecz wystarczy posłuchać tego, co mówimy, i od razu możemy dostrzec, jaką prasę czytamy, a częściej, jaką telewizję oglądamy.
Umiejętnie wykorzystują to spece od socjotechniki, nagłaśniając wpierw jakąś kwestię z dodanym przez siebie komentarzem, a następnie przeprowadzając sondaże, które mają „ujawnić”, że większość myśli tak, jak tego oni właśnie chcą. Przykładem jest przezabawny sondaż wykonany bezpośrednio po wyborach 2007 r., w którym ponad 75% respondentów wskazała, że najważniejszym zadaniem dla naszego kraju jest budowa dróg ekspresowych i autostrad. Pomijając samą konieczność takich inwestycji, proszę wyobrazić sobie tłumy emerytów i rencistów, którzy z zapałem twierdzą, że nie niskie ich uposażenia, ale właśnie nitki autostradowe stanowią najważniejszą sprawę, którą powinni zająć się rządzący. Podobnie rzecz ma się z tłumami wykształconych i dobrze zarabiających, którzy popierają lewicę w sondażach, z natury czyhającą na ich portfele. Po prostu pod wpływem mody „nie można” wyrazić innego zdania jak to, że nie lubi się PiS-u, LPR-u czy innych partii. Po prostu wnętrze ławicy.
„…może świętym być”?
Świętość nigdy nie będzie taką „normalnością”, choć jest ona normalnością zwykłą i przaśną. Świętym nie jest człowiek z innej planety lub żyjący w specyficznych warunkach. Święty jest po prostu normalny, ponieważ jest zwykłym człowiekiem, mającym ten sam organizm z jego bolączkami i chorobami. Jest normalnym człowiekiem, który reaguje emocjami na otaczającą rzeczywistość. Jest po prostu człowiekiem. Jedynym jego wyróżnikiem staje się to, że potrafi dostrzegać świat bez światłocienia. Nie boi się powiedzieć, co jest dobrem ani nie boi się sprzeciwić złu, nawet mając przeciw sobie grono znajomych, opinię publiczną czy też różnorakie media sączące mody do ucha. Człowiek ten po prostu opiera się na prawdzie niezmiennej, którą jest Bóg, a właściwie na prawdzie o sobie samym, którą objawił mu Najwyższy. I tutaj jest zasadnicza różnica.
Pewność życia nie jest uzależniona w przypadku takiego człowieka od grupy czy mody panującej na danym terenie, co więcej, nie jest uzależniona od zdobyczy materialnych czy też zajmowanych pozycji społecznych. Pewność jego życia tkwi w nim samym, w jego wewnętrznej relacji do Boga. Dlatego dążący do świętości nie jest zależny od miejsca czy czasu, w którym przychodzi mu żyć. A nawet nie uzależnia swojego powodzenia od zachowania własnego życia. Dlatego potrafi zdobyć się nawet na oddanie własnego życia czy to w formie męczeństwa, czy też w formie traktowania własnego istnienia jako powołania do służby drugiemu. Niestety, właśnie ten fakt sprawia, że (cytując słowa św. Jana) świat nie miłuje tego typu ludzi. Dlaczego? Ponieważ zawsze będą wyrzutem, że można żyć inaczej, aniżeli wewnątrz ławicy. Można żyć bez konieczności ciągłych zmian poglądów i przewartościowywania własnego życia. Można żyć naprawdę niezależnie od spraw materialnych i „ciśnienia społecznego”.
Natychmiastowa potrzeba świętych
Lecz paradoksalnie tacy ludzie są konieczni dzisiejszemu światu. Nie tylko po to, aby budzić sumienia z letargu, ale bardziej po to, by pokazywać prawdziwe człowieczeństwo. Ludzka masa, a właściwie miazga, która jest popychana w ruchu przez takie czy inne ośrodki sterujące, może zatracić własne człowieczeństwo, gdy zabraknie ludzi, którzy potrafią żyć własnym życiem bez oglądania się na mody i trendy. Stada ptaków potrafią lecieć w nienagannym szyku do właściwego celu, gdy na przedzie jest silna jednostka znająca drogę. Przywództwo tej jednostki wypływa z umiejętności rozeznawania właściwych dróg. Kieruje się więc prawdą, która jest zarazem celem właściwym. Nie trzeba zajmować miejsca na świeczniku, wystarczy być człowiekiem. I to jest cecha właściwa świętości.