Felieton


Listopadowa zaduma, pochylenie się nad grobami tych, co odeszli w wieczność, spojrzenie w głąb nieodgadnioną, zawiera w sobie pewien ładunek uspokojenia, a przynajmniej swoistego marazmu związanego ze zrozumieniem znikomości spraw doczesnych.

Grób, z natury swej zawsze hamujący wszelkie zapędy ludzkie, jest nie tylko znakiem przerażającym, ale i zastanawiającym. Jednakże nie sposób uciec przed doczesnością. Pomijając już sam fakt, że wieczność nie może być inaczej osiągnięta, jak tylko po przejściu doczesności, jasnym jest w tych dniach, że jedynym bagażem, przenoszonym na drugą stronę życia, jest ukształtowany w nas porządek miłości i człowieczeństwa, a to może być kształtowane w tym świecie, gdyż „gdzie drzewo padnie, tam potem na wieki leży”. Refleksja nad przemijaniem nie może więc uciec od oceny tego, co dzieje się w tym świecie.

„De profundis z ciemnego kurhanu”

Świat dzisiejszy nie jest jednak niwą spokojności i pokoju miłego. Toczy się w nim walka. Nie chodzi tylko o działania zbrojne, które najłatwiej określić na mapach i wskazać palcem na zapalne miejsca konfliktowe. Dzisiejsza walka toczy się wszędzie, a jest to walka o człowieka. A ponieważ naczelna zasada rozumienia istoty ludzkiej – jej osobowy charakter – została wypracowana na kanwie dogmatycznych sporów w łonie chrześcijaństwa, owa batalia dotyka również Kościół i wnika w samą wewnętrzną strukturę wiary. Coraz usilniej „władcy tego świata” upominają się o „rząd dusz”, chcąc panować nie tylko w tym, co zewnętrzne, ale również opanować to, co zakryte dla ludzkiego oka.

Symptomatyczny staje się w tym momencie wyrok Sądu Najwyższego Kolumbii, który nakazał chrześcijańskim szpitalom zatrudnianie lekarzy, którzy nie będą sprzeciwiać się zabijaniu nienarodzonych dzieci, a szkołom katolickim wprowadzenie edukacji seksualnej, łącznie z technicznym wykładem na temat „zdrowia reprodukcyjnego”, co w praktyce równa się nauczaniu przez kościelne instytucje sprzecznych z orzeczeniami Kościoła tez o sztucznej antykoncepcji i o aborcji jako środku kontroli urodzeń.

Oznacza to ni mniej, ni więcej, że zanegowana zostaje możliwość działania Kościoła zgodnie z własnymi prawdami wiary i moralności, a co więcej, zanegowana zostaje możliwość odwołania się do sumienia jako naczelnego kryterium postępowania moralnego. W majestacie prawa i w imię rzekomych praw człowieka łamie się jeden z naczelnych wyróżników istoty ludzkiej – moralny osąd własnego sumienia.

Innym przykładem walki dokonującej się w tym świecie jest rugowanie wszelkich odniesień religijnych, nie tylko w publicznej przestrzeni władzy, ale również w sferze przekonań i działań osobistych. Casus Rocco Butiglione czy też zakazy noszenia emblematów religijnych w poszczególnych firmach i korporacjach, stawianie przed sądem lub grożenie wyrzuceniem z pracy osobom, które pozwalają sobie na choćby wspomnienie o własnej religijności, jawne szyderstwa z poszczególnych religii, szczególnie z chrześcijaństwa, które nie spotykają się z żadną naganą, a dochodzenie swoich praw przed sądem kończy się klęską dla ludzi wierzących, to tylko nieliczne przykłady wyrzucania religijności na śmietnik. Jawne bluźnierstwa znajdujące się w Internecie, które są głoszone w imię wolności słowa, a dotyczą zazwyczaj jedynie chrześcijaństwa, choć nie brak również uderzenia w religię jako taką, są jaskrawym ukazaniem batalii, która toczy się w doczesności.

„Bo na Chrystusa my poszli werbunek”

Jak się zatem zachować wobec tego, co dzieje się wokół nas? Nie mam gotowej odpowiedzi, ale wydaje mi się, że pora skończyć z mitem „koncyliacyjnego chrześcijaństwa”. Marzenie o pokoju, rozumianym jako spokój i stabilizacja, powinno być zastąpione pamięcią, że Chrystus przyszedł ogień rzucić na ziemię. Chrześcijaństwo dzisiejsze nie może inaczej się odnaleźć, jak tylko poprzez śmiałe podniesienie rękawicy rzucanej przez ten świat. Coraz mocniejsze napieranie elementów antychrześcijańskich winno spotkać się nie z ustępowaniem im pola, ale raczej z podjęciem śmiałej i zasadniczej obrony. Oczywiście, taka postawa oznacza z jednej strony konieczność rozbudzenia poczucia własnej tożsamości, co wiąże się z potrzebą rozumienia własnej wiary i zasad postępowania, z drugiej zaś strony oznaczać to może przyjęcie ciosów z rąk władców tego świata, łącznie z zejściem do katakumb. Poszukiwanie stycznych z myśleniem tego świata co najwyżej oznaczać może próbę docierania do ludzi z orędziem Ewangelii na miarę ich możliwości pojmowania, ale w żadnym razie nie może być kompromisem czy też paktem o nieagresji. Pobieżna nawet lektura uzasadnienia wyroku sądu w sprawie Tysiąc vs. Gość Niedzielny daje do zrozumienia, że świat dzisiejszy najchętniej zamknąłby chrześcijan w getcie ich własnych przekonań. Koncyliacyjna postawa jest więc wyjściem naprzeciw temu kaprysowi. Dzisiejszy chrześcijanin bardziej niż wędrownego kaznodzieję czy też proroka winien przypominać rycerza, który nie tylko broni się, ale i zdobywa. Niestety, to również może oznaczać, że możemy się spotkać z ostracyzmem, niezrozumieniem i wyśmianiem. Ale wyznawca Chrystusa dzisiaj nie jest pluszowym misiakiem, do którego świat chce się przytulić. Nie jest idolem, z którego ust świat będzie spijał każde słowo. Nie jest dobrym wujkiem, który klepać będzie dzisiejszą ludzkość po ramieniu i powtarzać, że wszystko jest porządku. Z natury swojej musi się stać znakiem sprzeciwu. A to już nie jest miłe.

„Nawet grobowce nas Bogu oddadzą”

Nie jest przypadkiem, że tytuł i śródtytuły zaczerpnąłem z „Pieśni Konfederatów Barskich”. Tamten ruch, choć dzisiaj uważany za przejaw „niezrozumienia geopolityki”, nazywany „katolicką ruchawką przeciw innowiercom” czy też „systemowo przemilczany”, by nie niepokoić sumienia dzisiejszych, jest jakąś wskazówką. Polska szlachta zrozumiała, że obrona Ojczyzny wiedzie poprzez obronę cywilizacji, w której wiara i obyczaj chrześcijański są stałymi, których nie można pozwolić ruszyć. Choć ginęli, wiedzieli, że tylko tędy jest droga. Bo ukształtowana świadomość bardziej oprze się nawale niewoli. Przywiązanie do tego, co święte i niepozwolenie na niszczenie wiary są najlepszą drogą do ochrony człowieka. Dzisiejsze chrześcijaństwo musi być bolesne. Trzeba skończyć z ukazywaniem tylko jego przyjemnej twarzyczki, milutkiego wyglądu i anielskich piórek. Najpierw w sobie, a potem wokół siebie trzeba twardo stawać na bastionie wiary. Bo inaczej nam nawet pełzać nie pozwolą.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *