Od siedmiu lat Maria słyszy każdy szelest dobiegający z pokoju obok. Rozróżnia, kiedy córka przewraca się z boku na bok, słyszy, gdy syn stuka w klawiaturę. I choć nie musi już spać czujnie jak zając, to nie potrafi inaczej.
Najpierw przez dwa lata opiekowała się chorym na Alzheimera ojcem. Kiedy tylko zsuwał nogi z łóżka, natychmiast była przy nim. W zaawansowanym stadium choroby drzwi do łazienki myliły mu się z tymi do szafy czy na balkon. Mimo to ani Marysia, ani jej dzieci nigdy nie zamierzali oddać mężczyzny do domu opieki. Rodzina nie chciała też słyszeć o przywiązywaniu go na noc do łóżka. A takie rady usłyszeli od jednej z pielęgniarek.
Po śmierci ojca Maria musiała zmierzyć się z chorobą matki. Kobieta przewróciła się na oblodzonym chodniku. Pech chciał, że upadając, uderzyła głową o krawężnik. – Konieczna była trepanacja czaszki. Niestety, po operacji z mamą właściwie nie było żadnego kontaktu – opowiada Maria. – Tydzień później lekarz powiedział mi bez ogródek: „Jeśli chce pani brać kłodę do domu, to proszę bardzo!”. Nie wiem, jaka miała być alternatywa, bo mama przestała kontaktować się z otoczeniem, nie chciała też przyjmować żadnych pokarmów. Groziła jej śmierć głodowa – tłumaczy. Maria wraz z dziećmi zdecydowali jednak, że chcą mieć mamę i babcię w domu. Zresztą, po lekach pobudzających działanie mózgu jej stan nieco się poprawił. Kobieta żyła jeszcze pięć lat, ale w gruncie rzeczy było to umieranie rozłożone na raty.
– Eutanazja? – Marysia dziwi się pytaniu. – Nigdy. Przecież to moi rodzice. Opieka nad nimi nie była z mojej strony żadnym poświęceniem. To po prostu miłość. Poza tym tylko Bóg ma prawo decydować o naszej śmierci. On też powiedział: „nie zabijaj” – dodaje.
Okazuje się jednak, że takie myślenie należy dzisiaj do mniejszości.
Cierpienie stało się niemodne
Polskie społeczeństwo, które podaje się za praktykujących katolików czy też przy każdej okazji powołuje się na autorytet Jana Pawła II, wierzy bowiem, że eutanazja jest aktem miłosierdzia. Szkoda tylko, że tak szybko zapomnieliśmy o tym, czego uczył nas Papież Polak – że to zamach na podstawowe prawo człowieka do życia.
Ogłoszone w październiku badania CBOS na ten temat eutanazji zaskoczyły nawet socjologów. Aż 61% Polaków opowiedziało się za wprowadzeniem prawa, które pozwoli skrócić życie osób nieuleczalnie chorych i cierpiących, gdy takie jest życzenie pacjenta i jego rodziny. Połowa godzi się, by eutanazję przeprowadzali lekarze na życzenie tylko pacjenta.
W ciągu dwóch lat poparcie dla eutanazji wzrosło o 11 punktów procentowych. Czy źródłem przyzwolenia nie jest z jednej strony lęk przed śmiercią i poprzedzającym je cierpieniem, a z drugiej wygodny, intensywny styl życia?
– Jesteśmy społeczeństwem – i to już w skali globalnej – nastawionym na szczęście. Wiąże się ono przede wszystkim z jakością życia. Dlatego medycyna już nie tylko leczy, ale udoskonala: poprawia pamięć, kondycję, urodę itd. Stąd cierpienie przed śmiercią przeraża, nawet jeśli nas nie dotyczy – tłumaczy dr Cezary Kalita, socjolog z Akademii Podlaskiej w Siedlcach. – Chcemy lepszego życia, a cierpienie je eliminuje. Pozbądźmy się więc go. Społecznie cierpienie jest niemodne, psuje mam ideał, do którego dążymy. Już nie uszlachetnia, a raczej staje się czymś wstydliwym, nienowoczesnym. Nie jest dobrym produktem marketingowym, który można sprzedać – wyjaśnia.
Uciekanie przed bólem, poczuciem straty, starością stało się zatem chorobą naszych czasów. Dlatego nie dziwi fakt, że za eutanazją opowiada się większość ludzi młodych, między 18 a 34 rokiem życia. – Nasze społeczeństwa są przyzwyczajane do rzeczywistości medialnej. To obrazy kształtują ludzkie widzenie świata – twierdzi C. Kalita. – Przypominamy widzów siedzących w kinie i oglądających horror, który jednak nas nie dotyczy. Dlatego szczególnie ludzie młodzi mają łatwość akceptowania lub potępiania czegoś. Łatwo wypowiadać się w sprawach, które nas nie dotyczą, tylko jakiś abstrakcyjnych, nieszczęśliwych starszych lub chorych ludzi – mówi socjolog.
Natomiast najwyższa dezaprobata w stosunku do eutanazji jest wśród osób powyżej 65 roku życia.
Ingerencja w Boskie prawo
– Najnowsze wyniki badań na temat stosunku Polaków do eutanazji są zaskakujące, wręcz szokujące. Trudno uwierzyć, że prawie połowa respondentów popiera legalizację eutanazji rozumianej jako przyśpieszenie śmierci osób nieuleczalnie chorych – takimi słowami podsumował dla KAI wyniki sondażu bp Stanisław Budzik, sekretarz generalny Komisji Episkopatu Polski. – Eutanazja nie jest, jak sugeruje grecki źródłosłów, dobrą śmiercią. To zła śmierć, bo zabójstwo czy wspomagane samobójstwo jest klęską człowieka, przekreśleniem miłości, ingerencją w święte, Boskie prawo życia – dodał. Zdaniem biskupa prośba człowieka cierpiącego o skrócenie życia to tak naprawdę dramatyczne wołanie o miłość, obecność, pomoc.
Słowa te potwierdza prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego, a do niedawna konsultant krajowy w dziedzinie medycyny paliatywnej. – Brak odpowiedniego wsparcia np. ze strony rodziny może doprowadzić do depresji, a w konsekwencji do żądania eutanazji. Jednak nie zdarza się, by o skrócenie życia prosiły osoby otoczone miłością i opieką bliskich – twierdzi. Nie przypomina sobie, aby podczas swojej wieloletniej pracy z ludźmi nieuleczalnie chorymi ktoś poprosił ją o szybszą śmierć. – Wręcz przeciwnie: umierający chcą żyć. Oddziały onkologiczne czy hospicja to miejsca, w których czuć potężną wolę życia. Życia, które staje się nową wartością – dodaje.
Według pani profesor ludzie najczęściej myślą o eutanazji, kiedy dowiadują się, że są nieuleczalnie chorzy. To stan, gdy człowiek przestaje czuć się ważny, nie widzi sensu i celu życia; to granica cierpienia. Jednak jeśli damy takiej osobie swój czas, serce, obdarzymy ją zainteresowaniem, wówczas wstępuje w nią wielka wola życia. – Wielokrotnie byłam świadkiem takiej przemiany – mówi prof. Gałuszko. – Podczas rozmowy z osobą nieuleczalnie chorą pytam, czego się boi: bólu fizycznego, psychicznego? Staram się rozbić jej strach i cierpienie na mniejsze. Nigdy natomiast nie mówię: „Taka jest wola Boża”. Tu trzeba zachować szczególną ostrożność i pokorę. Nie wiemy przecież, jaka jest Jego wola – dodaje lekarka.
W jej ocenie wysokie poparcie dla eutanazji jest wyrazem niedoinformowania. – Ludzie nie wiedzą, że czym innym jest kwestia kontynuowania albo nieuporczywej terapii, a czym innym eutanazja, czyli zabicie człowieka pod wpływem współczucia, na wyraźne jego życzenie – podsumowuje wyniki sondażu.
Wołanie o pomoc
Ostatnio w Polsce głośne były sprawy dwóch dramatycznych apeli o eutanazję: sparaliżowanego Janusza Świtaja i Barbary Jackowskiej, proszącej o śmierć dla syna Krzysztofa żyjącego od 24 lat w śpiączce. Te dwie historie pokazały, że gdy pojawi się odpowiednia pomoc, hasło śmierci na życzenie znika. Gdy Świtajem zaopiekowała się fundacja Anny Dymnej, on sam nie tylko nabrał chęci do życia, ale zaczął pomagać innym. Krzysztofowi Jackowskiemu miejsce w specjalistycznym ośrodku zaoferowała fundacja Światło w Toruniu.
– Przypadek Janusza Świtaja pokazuje, jak zainteresowanie losem osoby chorej, przy czym nie chodzi tu wyłącznie o bierne współczucie, może zmienić nastawienie do życia – podkreśla ks. Piotr Pielak, kapelan siedleckiego hospicjum. O swojej pracy mówi, że jest swoistym „powołaniem w powołaniu”. Codzienne przebywanie wśród chorych uczy bowiem przede wszystkim szacunku dla ludzkiego cierpienia. Oprócz tego rozmowy z pacjentami hospicjum pomagają dostrzec i docenić we własnym życiu wartości pozornie zwykłe i codzienne, takie jak np. możliwość swobodnego poruszania się czy jedzenia.
I choć od czterech lat ks. Piotr spotyka się z cierpiącymi, to żaden z nich nigdy nie poprosił o eutanazję. – Jedynie parokrotnie ktoś z chorych pytał, czy można modlić się o śmierć i skrócenie cierpień – opowiada kapelan. Kapłan podkreśla jednak, że człowiek to nie tylko ciało. – Medycyna mówi o zaburzeniach somatopsychicznych, czyli wpływie stanu fizycznego na psychiczny. Przekładając to na codzienne doświadczenie, można powiedzieć, że brak zainteresowania, obecności osób zdrowych powoduje, że chorzy czują się osamotnieni, odrzuceni, niepotrzebni – dodaje. Dlatego prośba o skrócenie życia, to w ustach cierpiącego tak naprawdę wołanie o pomoc.
Panu Bogu już dziękujemy
Współczesny człowiek uważa, że dobra śmierć to taka, kiedy odchodząc z tego świata, nie czujemy bólu, strachu, odrzucenia. Wbrew pozorom taką śmiercią wcale nie jest eutanazja. Prosząc bowiem o skrócenie życia, wyrażamy nie tylko lęk przed dalszym cierpieniem fizycznym, ale też ból ducha, poczucie braku wartości, samotność, utratę więzi z ludźmi i Bogiem. Natomiast zgoda na taką śmierć jest niczym innym jak utwierdzeniem człowieka w przekonaniu, że jako chory i cierpiący stał się bezwartościowy i niepotrzebny.
„Eutanazja jest powiedzeniem Bogu, ludziom i sobie: zdecydowałem się zakończyć ten film. To tak, jakby tym człowiek podsumowywał swoje życie, czyli przegrywał. Jakby w pewnym momencie zanegował miłość. To powiedzenie rodzinie: mój ból jest tak ważny, że ważniejszy niż bycie z wami jeszcze przez chwilę. Wizyta na grobie takiego człowieka przypomina o tym, że odszedł sam, z własnej woli, opuścił nas. Jest też wyrzutem w naszą stronę. Nie kochaliśmy go, więc nie chciał być ciężarem, widział, że nasze sprawy ważniejsze są niż miłość do niego. To wreszcie powiedzenie: Panu Bogu już dziękujemy” – pisze jeden z internautów. Nic dodać, nic ująć.
ROZMOWA
Zastrzyk miłosierdzia
Ks. dr Piotr Krakowiak SAC – Krajowy Duszpasterz Hospicjów
Każdego dnia spotyka się Ksiądz z ludźmi nieuleczalnie chorymi, starszymi. Czy zdarzyło się, że ktoś z nich poprosił o przerwanie życia?
Kilkakrotnie zdarzyło mi się usłyszeć od chorych prośbę o skrócenie życia, choć o wiele częściej wyraz zniechęcenia trudami choroby, wyrażony w zdaniach: „Kiedyż Pan Bóg mnie zabierze?” albo „Najbardziej mnie boli to, że musicie się ze mną męczyć”. Kilkakrotnie słyszałem też pozornie żartobliwe słowa u starszych: „Ten Bóg chyba o mnie zapomniał”, wyrażające obawę przed tym, że są ciężarem dla bliskich. W każdym z przypadków chodzi o uwagę, zrozumienie trudnej, a niekiedy nieznośnej sytuacji człowieka chorego, samotnego, obolałego. Kiedy poświęci się mu czas, posłucha zamiast pouczać, zatroszczy o różne aspekty bólu, nadając sens kolejnej godzinie jego życia, wtedy zmieniają się oczekiwania.
Wszyscy pamiętamy dramatyczny apel Janusza Świtaja o eutanazję. Okazało się jednak, że jego prośba była wołaniem o pomoc. Dziś nie myśli o śmierci.
Pan Świtaj nie chciał żyć w izolacji spowodowanej chorobą. Gdy znalazł pomoc, jego życie, choć tak bardzo doświadczone cierpieniem, nabrało sensu. Miałem okazję spotkać go podczas jednej z konferencji z Anną Dymną. Widząc go wśród ludzi, zrozumiałem, że prosił o uwagę, a nie „miłosierdzie” w śmiercionośnym zastrzyku. Podobnie dzieje się z pacjentami w opiece paliatywno-hospicyjnej czy w szpitalach. Gdy mówią o eutanazji, najczęściej chcą powiedzieć: „nie chcę być sam, nie umiem żyć niepotrzebny i poniżany przez brak troski, chcę odnaleźć sens cierpienia i życia w takim stanie”. To wielkie wyzwanie dla nas jako społeczeństwa. Mówimy, że chory jest szczególnym skarbem Kościoła. Podczas rekolekcji pytam parafian: „Jak traktujecie Wasze skarby z sąsiedztwa? Kiedy ostatnio byliście u chorej ciotki, dziadka?”. Każdy z nas powinien sobie odpowiedzieć, czy w obliczu chorego, starszego potrafimy odnaleźć Chrystusa. Jeśli jesteśmy obojętni, po trosze stajemy się winni znieczulicy, której konsekwencją staje się rosnąca aprobata dla eutanazji. Aby się przeciwstawić postawie „to nie mój problem”, promujemy wraz z Fundacją Hospicyjną wolontariat w akcji „Lubię pomagać”, prowadząc od sześciu lat kampanię edukacyjną „Hospicjum to też Życie”.
Zwolennicy eutanazji często mówią o zapewnieniu „godnej śmierci” osobie cierpiącej. Jak obalić ten bezpodstawny argument?
Kiedy ponad 40 lat temu prezes brytyjskiego stowarzyszenia na rzecz zalegalizowania eutanazji odwiedził po raz pierwszy Hospicjum św. Krzysztofa w Londynie, powiedział znamienne słowa: „Gdyby wszyscy ciężko chorzy na raka umierali w takich warunkach, nie widziałbym sensu istnienia mojej organizacji”. Chodzi więc o wytrwałą pracę nad tym, by standardy opieki paliatywno-hospicyjnej były spełniane zarówno w ośrodkach hospicyjnych, jak i w każdym miejscu, gdzie kończy się ludzkie życie. Najlepszym argumentem przeciw „godnej” śmierci jest prawdziwa godność umierania zapewniona przez najbliższych chorego, wydolny system opieki zdrowotnej przy wsparciu wolontariuszy wiedzionych do umierającego ideałami miłosiernego samarytanina. Jeśli Jezusowi Miłosiernemu spodobało się przypomnieć najważniejszy atrybut Boga na naszej ziemi przez posługę św. s. Faustyny, może właśnie naszym zadaniem jest pokazanie Europie i światu, że uda nam się oprzeć pokusie eutanazji poprzez praktykowanie miłosierdzia chrześcijańskiego i ludzkiej solidarności, która pozwala służyć w zespołach hospicyjnych także ludziom niewierzącym i poszukującym. Jeśli nie zabraknie wśród nas miłosiernych samarytan, będziemy umieli wzruszyć się głęboko na widok cierpienia oraz umierania i, czuwając, będziemy służyć życiu aż do ostatniego oddechu.
Dziękuję za rozmowę.